Immanuel - Pańska street, reggae beat
Swego czasu krążyło takie powiedzenie ‘Pańska street, reggae beat’. W tych rejonach powstały Izrael, Immanuel, Zgoda. Czy to miejsce miało taki specyficzny i sprzyjający klimat?
[Dżekson] Chyba tak, skoro powstały te zespoły, dodam jeszcze, że na Pańskiej, bliżej Towarowej wyrabiał się Perkoz, gitarzysta T.Love i Oddziału Zamkniętego, który też z tych regionów pochodził. Oni co prawda nie mają za dużo wspólnego z reggae, ale gdzieś tam odkąd pamiętam, starsi koledzy spotykali się, była gitara, i alpażury pod lipkami.
[Dżu Dżu] Ja nie miałem z tym nic wspólnego, jestem ze Złotej, a widziałem z okna okno Wronsona, perkusisty z Pańskiej.
[Dżekson] Można powiedzieć, że Dziunek nas podglądał. W momencie kiedy poznaliśmy Mrówę i zaczęliśmy jakąś współpracę z klubem Hybrydy, głównie dzięki Robertowi Brylewskiemu, wtedy tak żeśmy uknuli, że to fajnie się rymowało ‘Pańska street, reggae beat’, i faktycznie coś w tym było.
Czy to nie przewrotne, że reggae wykluło się akurat w Śródmieściu?
[Dżekson] Nie miałem wyboru gdzie się urodziłem, tam się wychowywałem, tam poznałem w pierwszej klasie szkoły podstawowej kolegę Sławka – Dżudżusia, który przyszedł drugiego dnia do szkoły w tak samo udziwnionej koszulce koloru żółtego i pani nauczycielka posadziła nas w jednej ławce, ostatniej, żeby reszta klasy się patrzyła ‘to są głąby i tak nie należy przychodzić ubranym do szkoły’.
[Dżu Dżu] Te koszulki rzucili akurat do Feniksu i nasze mamy niezależnie od siebie je kupiły.
[Dżekson] Nie znałem wtedy Dziunka, to pierwsze dni w ogóle były i można powiedzieć, że od razu spadliśmy na ostatnią ławkę, z której tak naprawdę żeśmy nie wyszli do tej pory (śmiech).
Początki waszej muzycznej drogi to jest rok 1977, Gabinet Luster. Co wtedy graliście?
[Dżu Dżu] Ciężki dół, cold wave, inspiracje kapelami typu Cure, Joy Division.
[Dżekson] Takie smutne granie, takie czasy wtedy były. Prehistoria była taka, że od piątej klasy podstawówki mieliśmy inklinacje do zakładania kapel. Mój śp. wujek Bogdan Skiba jeździł z zespołem o przewrotnej nazwie Co Kto Chce na wesela. Zarzucił tę działalność, a ja miałem parcie na instrument, bardzo mnie to interesowało. Wyciągnąłem więc od niego bębny, gdzie na centralce był napis Co Kto Chce, wszyscy się z nas śmieli. I tak zaczęliśmy się spotykać, żeby pomuzykować.
[Dżu Dżu] Jak zobaczyłem tę perkusję, to przez geny po ojcu, który jest niespełnionym perkusistą, od razu dostałem gorączki, no i gramy!
[Dżekson] Jak grałem na gitarze, Dziunek na perkusji, także odstąpiłem sprzęt kumplowi, Co Kto Chce (śmiech).
[Dżu Dżu] Potem to jakoś płynnie przeszło. Nie dogadaliśmy się z kolegami, gitarzystą i wokalistą, którzy uznali, że jesteśmy zbyt centralnie z Warszawy – Helikopter był z Piaseczna, Jacek z Falenicy. Wtedy zaczęliśmy myśleć, żeby własną muzykę grać i przeskakując, to gramy ją do tej pory. Czytałem ostatnio recenzję naszej płyty i zgadzam się z tym, co przeczytałem, że gramy konsekwentnie, zmieniając różne style, ale jesteśmy rozpoznawalni i nawet jak mącimy w różnych stylach, słychać nas, ponieważ gramy własną muzykę. Nigdy nie spotkałem się z czymś takim grając w różnych kapelach, że Dżekson bierze gitarę, a ja momentalnie wiem, co mogę dograć.
[Dżekson] I tak jest w drugą stronę. Dżudżuś jakiś bas zaczyna grać, to nie patrzę, jakie to są akordy, tylko czuję, co pasuje, co nie. Kochamy się z Dżudżusiem, to fakt (uśmiech), już tyle lat.
Ważnym momentem w początkach Immanuela było poznanie Wrony, on pociągnął nas trochę w stronę reggae. Sprowadził się z Bródna na Pańską, to był taki dziwny koleżka, inaczej wyglądał i – co zwróciło moją uwagę – nosił w obdartej marynarce znaczek Tiltu. Od tego zaczęła się nasza przygoda, Dziunek chciał ten znaczek zdobyć, przycisnęliśmy go, ‘co ty tam masz, masz tu Cure’a, wymianka’ (śmiech). On przystał na to i powoli zaczęliśmy kombinować we trzech.
Moja siostra wyjechała w 1981 roku do Niemiec, zastał ją tam stan wojenny. Państwo niemieckie bardzo wtedy pomogło Polakom dając opiekę socjalną, zapomogi, talony na ubrania, jedzenie, super się zachowali. Tak, że ona dosyć dobrze się tam ustawiła. W ’85 zaprosiła mnie do Niemiec i miałem tam jedno marzenie – przywieźć gitarę basową. I najukochańsza moja siostra, Agniesia, pyta się – co chciałbym do Polski. Więc mówię, że kongi dla Wrony i gitarę basową, bo nie mam swojego instrumentu, muszę pożyczać, są problemy. Ona mówi ‘dobrze, masz to z bani’. Dwa dni przed wylotem do Polski przynosi owiniętą w prześcieradło gitarę, rozwijam ją, a to sześciostrunowa gitara do muzyki country, ma pickup w mostku, przedziwny instrument. Jak ją zobaczyłem miałem łzy w oczach, ale pomyślałem, że ją jakoś sprzedam, coś wykombinuję. Wracam do Warszawy, chłopaki na lotnisku, co Dżekuś przywiózł, czy jakiś instrument jest, czy zespół się wzmocnił. Bongosy super, z kwaśną miną odwijam gitarę, załamany, a Wrona ‘jebać to, będziesz grał na gitarze i śpiewał, i tak nie mamy wokalisty’. I tak po prostu zostało. Zorganizowaliśmy sobie próby w Domu Kultury na Grzybowskiej. Do zespołu wzięliśmy jeszcze Marka Kalosza, który coś grał na basie i w którymś momencie, gdy Kalosz nie przyszedł na próbę trzeci czy czwarty raz, Dżu Dżu powiedział, że zawsze marzył, żeby grać na basie, a Wrona z kong przeszedł na perkusję. I ta rotacja wyszła idealnie. Kalosz zdziwił się, gdy przyszedł na próbę kolejnego dnia, mówimy mu, że nie gra jest już nowy basista, wszystko w rodzinie zostało. Kalosz do dziś kibicuje naszemu zespołowi, jest taką częścią zespołu można powiedzieć.
Doszedł do nas jeszcze Mrówa, który, mieszkał obok nas, blok w blok. On miał dwa psy, chodził z nimi, widać, że mu coś w psychice kiełkowało. Nie wiedzieliśmy, że to jest Mrówa z Kryzysu. Jakoś zaczęliśmy gadać i od słowa do słowa zaprosiliśmy go na próbę. On wniósł nową jakość, był doświadczonym muzykiem, miał fajne pomysły, tak zamknęliśmy ten skład.
[Dżu Dżu] No i Hybrydy, gdzie spotkaliśmy się z Samikiem, ze Sławkiem Gołaszewskim, co dało nam na wyjeździe na pierwszy Jarocin to, że wyszliśmy jak orkiestra – mieliśmy sekcję dętą, klawisze, wokale, miało to już brzmienie.
Ale jak doszliście do reggae, powstanie Izraela miało na was wpływ?
[Dżekson] Zdecydowanie tak, do końca życia nie zapomnę koncertu, który był w Stodole, tam były takie rotacje, że Brylu na basie, Kelner śpiewa, Kelner na basie, Brylu śpiewa, Lipiński wskakuje i śpiewa, wszystko było takie żywe. Szczena opadła mi wtedy do kolan i stwierdziłem, że też chcę grać taką muzykę. To był taki bezpośredni strzał, że to jest moja muzyka.
[Dżu Dżu] Dla mnie nie, słyszałem już wcześniej Marleya, mój ojciec go słuchał.
[Dżekson] Cyklon jest w ogóle fanatykiem muzyki, on ma pięć tysięcy taśm szpulowych, różnych rzeczy, wszystko posegregowane.
[Dżu Dżu] Jak słuchałem Marleya, to Dżekson z Wronsonem się ze mnie śmieli.
[Dżekson] Jak pierwszy raz usłyszałem płytę “Babylon By Bus” to wydawało mi się, że grają jeden utwór w kółko. Myślę, fajnie grają, tylko czemu jeden utwór, tego nie można jakoś aranżacyjnie dopracować? jakoś innych kawałków porobić? Nie docierało do mnie, jaka magia jest w tej muzyce.
[Dżu Dżu] Mikey Dread też nas później zainspirował, współpracował z Clashem, a myśmy bardzo dużo punk rocka wtedy słuchali.
[Dżekson] Byliśmy punkowacami tak naprawdę. Byliśmy na koncercie Fornitu i pierwszego zespołu Kazika, Atak. Kelner wyszedł z tubką Fornitu i pluł na wszystkich, świrownia. To była podstawówka, ojcom podpierdzieliśmy garnitury, porwaliśmy je, wymalowaliśmy się, siorka nam jeszcze wymalowała oczy, usta, jakieś agrafki. I chociaż byliśmy wtedy chyba najmłodszą ekipą ze wszystkich, to będąc we dwóch, poczułem, że mają respekt dla nas, że to nie jest udawane. Zresztą tak naprawdę to samopas, trochę się wychowywaliśmy, rodzice byli bardzo zajęci swoimi sprawami, tak że mieliśmy dużo czasu na różne fantazje uliczne, podwórkowe, trawnikowe, dachowe.
A jak się uczyliście do reggae, mieliście dostęp do płyt?
[Dżekson] Przez to, że mieszkaliśmy w Warszawie, to jednak łatwiej nam było. Moja siostra przez pewien okres chodziła z Krzysiem Grabowskim, gościem, który miał totalne rozeznanie w muzyce, był fanatykiem punk rocka, ale też lubił reggae. “Babylon By Bus” właśnie od niego przegrałem. Powiedział, że muszę to nagrać, bo inaczej nie da mi przegrać Ramonesów.
[Dżu Dżu] Dużo nagrywaliśmy muzyki, dużo słuchaliśmy – reggae’owej, punkowej, funkowej, co siłą rzeczy troszeczkę ukierunkowało nasze pomysły.
Skąd wasza nazwa, naprawdę jest wyśniona?
[Dżekson] To prawda, długo wymyślaliśmy nazwę, parę razy byśmy się pobili. Któregoś dnia przyszliśmy na próbę, taki garaż wynajmowaliśmy na polu, na dzikim polu w Łomiankach. Zaadaptowaliśmy go sobie na kanciapę i przez rok zamiast do szkoły jeździliśmy do tej kanciapy. Mieliśmy swój sprzęt, który nam wtedy wystarczał absolutnie. I którejś nocy przyśniła nam się nazwa Immanuel, wtedy czytaliśmy Pismo Święte, i pewnie to miało wpływ.
[Dżu Dżu] Pełna mistyka (śmiech).
[Dżekson] To przyśniło się mnie i Wronie. Tzn. wiem, że mi się przyśniło, Wrona twierdził, że też mu się to przyśniło, może nie chciał być gorszy, to też ambicjonalne były sprawy. Stwierdziliśmy, że fajna nazwa, sprawdziliśmy co to znaczy – „Bóg z nami,” Jah Rastafari, Jezus Chrystus i w ogóle (śmiech).
Ta mistyka była odskocznią od szarej rzeczywistości tamtych czasów?
[Dżu Dżu] W tamtych czasach to była dużo odskocznia dla nas, praktycznie siedzieliśmy od rana do nocy w Hybrydach grając muzykę, co powodowało, że nie widzieliśmy tyle tej szarówy, beznadziei, która była w latach 80. Czasami, nakręcony tą muzyką czułem, że lewituję.
[Dżekson] Ta mistyka kojarzy mi się z walką z tym złem, i, z tym systemem. To dawało nam siłę, nie zarabialiśmy jakichś pieniędzy, wszyscy żyli na podobnym, dosyć słabym poziomie. To dawało siłę, pewność, że mamy rację.
[Dżu Dżu] Szczególnie na koncertach, Mrówa potrafił zapodać odpowiedni tekst i naprawdę czuło się energię, która pozwalała nam funkcjonować następnych kilka tygodni na kefirku i bułeczce.
[Dżekson] Nie odczuwałem wtedy tak tych koncertów, że to takie wrażenie robi, byłem tak zamknięty i skoncentrowany na tym, żeby nie spierdzielić czegoś, ale i tak jak posłuchać starych nagrań to jest tragedia, jak ja śpiewałem. Powinni mnie zwolnić z kapeli albo tylko pozwolić grać na gitarze, a to było silniejsze ode mnie, a oni – nie wiem – głuchli, jak zaczynałem śpiewać.
[Dżu Dżu] Paliliśmy dżointy i jakoś to neutralizowały (śmiech).
[Dżekson] Ale robiłem to szczerze, to nie było wymyślone, ze teraz będę wokalistą, naprawdę mam coś do powiedzenia, i chce to przekazać przez swoją twórczość, granie, śpiewanie, pisanie tekstów.
W tekstach wielu waszych piosenek z tamtego czasu – jak „Say Yes” czy „Jedno prawo” – pojawiają się odwołania do Boga. Czy to była próba wpisanie się w kanon reggae jako muzyki religijnej, duchowej czy autentyczna potrzeba śpiewania o rzeczach dla was istotnych?
[Dżekson] Dwie piosenki, które przytoczyłeś, napisał Piotr Mrówiński – Mrówa. On mógłby najlepiej powiedzieć na ten temat, ale nie chcieliśmy być postrzegani jako zespół religijny.
[Dżu Dżu] Gramy to, co gramy. Mrówa jest w stanie uchwycić pewne rzeczy, które są istotne dla każdego człowieka. Dokładając przekaz i do tego dwa, trzy akordy, czuliśmy, że gramy muzykę nie tylko dla grania, ale mamy jeszcze coś do powiedzenia ponad muzykę.
Powstaliście w 1983 roku, ale pierwszy koncert zagraliście dopiero w 1986.
[Dżekson] Tak, pierwszy koncert zagraliśmy w Kielcach, od roku mając próby w garażu w Łomiankach. Mieliśmy tam takie miejsce, gdzie nikt nie był w stanie nas skontrolować, rodzice, nauczyciele, nasz azyl.
[Dżu Dżu] Za własne pieniądze to wynajęliśmy i tak wygłuszyliśmy, że nie było nic z zewnątrz słychać.
[Dżekson] To był obłęd, zrobiliśmy taką kanciapę, że w lepszej w życiu nie grałem. Pamiętam, jakieś maty z budowy, przewoziliśmy autobusem, to był zwid. Co można było zdobyć, kombinowaliśmy, ale resztę trzeba było kupić, i włożyć w to swoją pracę. Teraz pewnie bym nikomu nie zwinął mat z budowy.
[Dżu Dżu] Od stolarza w Łomiankach dostaliśmy wióry na podłogę, żeby nie było zimno i żeby zmiękczyły sound.
[Dżekson] Pamiętam też taki znak mistyczny. Kolega elektronik z Pańskiej w ramach braterki zbudował nam pogłos, jakąś tam sprężynę zmontował, układ elektroniczny, podłączało się kabelek, z drugiej strony było wyjście i normalny pogłos był. Stary, po prostu sprężyna. Któregoś dnia sobie gramy, gramy, uduchowieni tą muzyką, a tu nagle w głośnikach slyszymy: ‘tu Radio Swoboda’, po rusku zaczynają gadać. Mówimy, ‘panowie, to znak, żeśmy złapali ruską falę, jaki odlot’. To był znak ze nas podsłuchują! Jeszcze odnośnie mistyki, pierwszy oficjalny koncert graliśmy w Kielcach i na tym koncercie poznałem swoją kochana żonę Anie, z którą jestem do dzisiaj. Jak na to patrzę to dobry duch jest z nami.
Odnośnie znaków, zaczęliście grać w ’86 koncerty, pojechaliście do Jarocina, zagraliście “Niepotrzebni” i skończyło się złym znakiem.
[Dżu Dżu] To się raczej zaczęło. Wtedy była cenzura, więc daliśmy im trzy inne kawałki, trzy inne zagraliśmy na przeglądzie, po którym mieli nas dopuścić na dużą scenę i jak już było wiadomo, że gramy na dużej scenie, to co? 20 tysięcy ludzi czeka na jakiś message. I zagraliśmy to.
[Dżekson] Po koncercie przyleciał jakiś spocony kapitan czy pułkownik, może podpułkownik, czerwony ze złości i mówi ‘kurwa nie przepuszczę wam tego’.
[Dżu Dżu] Chełstowski też załamał ręce i mówi ‘total!, co wy żeście zrobili?!’.
[Dżekson] To wszyło naturalnie, nie spinaliśmy się, żeby coś zrobić, zagraliśmy swoje piosenki.
[Dżu Dżu] A to dzięki tej kanciapie w Łomiankach, bo jednak zarys koncertu trzeba mieć, byliśmy do przodu, to już mieliśmy. A że mieliśmy parę tekstów, które były niewygodne to nie nasza wina.
[Dżekson] W każdym razie on przyleciał spocony, że nam nie zapomni i że zobaczymy. Zaraz zniknął i stwierdziliśmy, że, a co tam, a zaraz tam. Niestety, on mocno przeżył ten koncert, odbił się w jego sercu. Dostaliśmy wszyscy wezwanie do Pałacu Mostowskich, tam były prowadzone przesłuchania, jakieś udziwnione, to był taki czas, że – nie mówię, że nas chcieli zabić – ale oni mordowali ludzi, komuniści robili, co chcieli.
[Dżu Dżu] Dostaliśmy zakaz koncertów, ale był taki bałagan, że i tak koncertowaliśmy.
[Dżekson] To był pryszcz. Dostaliśmy też wezwanie do sądu w Jarocinie, na sali siedział ten grubas, z satysfakcją na twarzy. ‘Czy rozpoznaje pan oskarżonych?’, ‘Taaak, to oni śpiewali precz z partią’, a myśmy tego w ogóle nie śpiewali, ‘halo to jakaś pomyłka, śpiewaliśmy niepotrzebne jest PZPR, a nie precz z partią’. On znowu się nabąblował, ale to było sfingowane, tak że wyrok był trzy miesiące więzienia – idziemy z Mrówą do pierdla, ale na szczęście z adnotacją drobnym druczkiem, że możemy wpłacić kaucję w jakiejś tam wysokości. Byłem pewien, że idę do pierdla. Wróciliśmy do Warszawy, były jakieś zrzutki, kombinowaliśmy. Zapłaciliśmy im pieniądze i zwolnili nas z odbycia kary.
[Dżu Dżu] Fajny był też Szwed w Jarocinie, który chciał z nami wywiad robić, ale rozszyfrowaliśmy go po obuwiu, miał polskie buty, takie laczki obciachowe.
W 1986 wyszły kasety “Saluto” i “Pierwsza podróż” z m.in. waszymi nagraniami. Jak doszło do ich realizacji?
[Dżekson] Mieliśmy kanciapę z zespołem Izrael i to był nasz fart totalny, mogliśmy próbować na tym samym sprzęcie. Brylu miał zacięcie realizatorskie i próbował to wszystko nagrywać. Jako że byliśmy pod ręką, nagrywał tez nas i chyba tak tam trafiliśmy, naturalnie to wyszło. Nagrywaliśmy to na dwa kaseciaki, podkład szedł na jeden, a potem z niego dogrywaliśmy wokale, trąbki, przeszkadzajki i na drugi to wgrywaliśmy i to była matka. Jeden z nich to był kaseciak Maleo, jaks mega polska produkcja na export.
[Dżu Dżu] Tam była konsoleta Dynacord, gdzie pogłos był taśmowy, czasami taśma się zrywała i trzeba było ją doklejać (śmiech).
Kto był realizatorem dubów tych kawałków?
[Dżekson] Robert Brylewski. Z Dziunkiem też mieliśmy trochę zacięcie realizatorskie i też go stymulowaliśmy. W końcu wyszło na to, że Brylu zgarnął mi basistę z zespołu i wziął do swojej kapeli, ale żeby mi nie było smutno, powiedział, że będę jeździł jako realizator dźwięku, akustyk. No i jeździłem przez parę lat z Armią, Izraelem, zespołami Roberta i miksowałem chłopaków. A potem Robert, jak graliśmy razem koncerty z Izraelem, nas miksował, robił na żywo duby i to było super. Tamten okres miło wspominam, dużo graliśmy, byliśmy taką załogą, że jeden za wszystkich wszyscy za jednego, piękne czasy.
W ’88 pojechaliście do Stanów?
[Dżekson] To znowu sen się pojawił, przyśniło mi się, że chodzę z kumplami z zespołu Immanuel po Nowym Jorku. Rano na próbie mówię: panowie ‘ja pierdolę, gdzie ja byłem?’. Obudziłem się, no i gdzie jestem? W psiej dupie, za przeproszeniem, w Warszawie, szarym mieście, ale to był tak silny sen, że mówię ‘chłopaki, jedziemy do Stanów’. Oni się roześmiali, pytają się czy coś konkretnego, mówię, że mi się przyśniło, także obśmiali mnie. Minęły trzy – cztery miesiące, graliśmy koncert w Rotundzie, w Krakowie, po koncercie przychodzi do nas dziewczyna z takim akcentem, troszeczkę, że ona „Polka z Ameryka” i ona zaprasza nas do Milwaukee Festival do Ameryka. Kopara nam opadła, ale myślimy, że i tak nie pojedziemy, bo nas nie wypuszczą, nie dostaniemy paszportów, nie dadzą nam wizy, no i finansowo.
[Dżu Dżu] Nagrywałem wtedy z Izraelem “Duchową rewolucję” i wracając z Rzeszowa wsiadłem do pociągu i spotykam tę pannę. Tym łamanym polskim znowu się pyta, czy byśmy nie chcieli pojechać. Ja na to ‘kochana, oczywiście, że byśmy chcieli, ale nie wiem, jak ty to sobie wyobrażasz’. ‘To ja z wami zrobię wywiad’, myślę sobie kolejny zwid po tym Szwedzie w polskich butach, chyba nie jest dobrze. Nie byłem skory do rozmowy, w ogóle byłem małomówny w owym czasie, więc zaprosiłem ją do Dżeksona i Wronsona. Mieszkałem wtedy trochę w Niemczech i dzwonię do Warszawy, do rodziców, a ojciec mówi, że dzwoni cały czas ta panna – Iwona Wantuch – i chce żebyś wziął namiary od chłopaków, bo jedziecie do Stanów. I faktycznie, gorąca linia i okazało się, że jedziemy. Nikt nie wierzył, że kapela undegroundowa, wyjedzie. Wtedy jeździł Lady Pank, Lombard, inne zespoły. Jak powiedzieliśmy w Hybrydach też nikt nie wierzył, a mieliśmy już wizy i wszystko, jak ta informacja wypłynęła, graliśmy wtedy z Przybielskim na trąbce, znakomitym trębaczem, starszym od nas 30 lat, który stwierdził, że za daleko i nie jedzie.
[Dżekson] On zwiedzał już Stany z jazzowymi kapelami. No i poszedłem na Płocką przekonywać go, niespecjalnie ciekawe miejsce, przedwojenny dom, dziwne towarzystwo. Siedzimy, gadamy, biały dzień, wąski pokój, który kończy się wielkim oknem. Jakaś awantura, ktoś się bije, to słychać przez sufit, jest trzecia po południu. Siedzimy rozmarzeni, twarzą do okna, że do tej Ameryki już jedziemy. On jest coraz bliższy powiedzenia, że się zgadza. Nagle – ciało przelatuje, ktoś wypadł przez okno. Wyglądamy przez okno, to było drugie piętro i leży rozwalona babka, która wyskoczyła przez okno albo ktoś ją wyrzucił. Nie było wtedy telefonów, na Kasprzaka blisko szpital, włączyłem więc sprint i poleciałem po karetkę. Karetka przyjechała błyskawicznie, tam już zamieszanie i Przybiełka mówi, że to był znak, że nie powinien z nami jechać. Mówię, że to znak, że powinien z nami jechać, ale nie było już rozmowy, zaparł się. Drugi wymiękł Banan, który grał z nami na waltorni. On chciał jechać, ale WKU położyło na nim łapę i nie puścili go.
[Dżu Dżu] W ogóle były problemy z tym wyjazdem, do końca walczyliśmy. Dwa dni przed wylotem dostaliśmy wizy.
[Dżekson] Ze trzy razy odmawiali nam wizy, po co im łobuzerka, przecież mają swojej full. No i Iwona Wantuch dotarła do jakiegoś polskiego kongresmena i powiedziała, że jak ruski zespół to by wpuścili, a polskiego to nie chcą. On to potraktował ambicjonalnie i poświadczył, że jesteśmy super correct chłopaki i wrócimy jak nam się wiza skończy. Dzięki temu wstawiennictwu dostaliśmy te wizy. Pyk pyk pyk i jesteśmy w samolocie do Stanów.
[Dżu Dżu] Lądujemy na Kennedy’ego, później na Greenwich Village mamy hotel. Lądujemy w Milwaukee…
[Dżekson] Podjeżdża srebrna limuzyna, która ma 13 metrów, barek, fotoreporterzy, Ameryka, jesteśmy na topie.
[Dżu Dżu] Tam grał też nasz rodak, który śpiewał ‘moja droga ja cię kocham’, Bobby Winton, no i m.in. my (śmiech).
[Dżekson] Dostaliśmy fajny hotel, mieliśmy też fajną pierwszą noc w Nowym Jorku. W samolocie oczywiście poznaliśmy mnóstwo Polaków, jeden nie miał gdzie spać i zabraliśmy go do hotelu.
[Dżu Dżu] To była wtyczka!
[Dżekson] On nas oprowadzał po Nowym Jorku w nocy i był tam taki koleżka z Orleanu, który sprzedawał kadzidełka za dolara. Miałem akurat dolara, więc stwierdziłem, że kupię. Gadka, co robimy. Mówimy, że zespół z Polski, muzyka reggae. On nam powiedział, że wycisną nas jak cytrynę, a potem wyrzucą do kosza. I to sprawdziło się w 100%. Po koncercie, który musiał się odbyć, immigration office przypierdzielił się, że już byliśmy nielegalnie.
[Dżu Dżu] W gazetach amerykańskich mieliśmy bardzo dobre recenzje, a w polonijnych już nie za bardzo, oni się spodziewali, że folklor jakiś będziemy grać. A to było troszeczkę inne. W głównej polonijnej gazecie porównali nas do gangsterów z Jamajki.
[Dżekson] Graliśmy jakoś blisko siebie koncert z Lady Pank, które było wtedy w Stanach i po koncercie poszliśmy tam i spotkaliśmy się. W jednej z recenzji ktoś napisał, że nie rozumie fenomenu Lady Pank, jak jest taki zespół w Polsce, który się nazywa Immanuel, prezentują klasę, świetnie grają, świetnie śpiewają (śmiech). Miłe to było, ale za tym nic nie szło. Skończyło się tak, że Iwona Wntuch powiedziała nam, że musimy zniknąć, bo złapią nas na koncercie, który mamy już zakontraktowany, jesteśmy nielegalnie, będzie deport. Myśmy jeszcze się nie odkuli, stwierdziliśmy, że nie gramy koncertu i myślimy co robić. Ona dała nam bilety na wycieczkę po wschodnim wybrzeżu i powiedziała, że przy granicy kanadyjskiej, w Buffalo będzie czekał ksiądz, który przeprowadzi nas przez zieloną granicę.
[Dżu Dżu] Nas (śmiech). Czerwono–czarne dready, biało–czarne dready, wszyscy wyglądają totalnie inaczej.
[Dżekson] Na Stany to było dobre. Dojechaliśmy tam po kilku dniach i czekamy na dworcu kolejowym, wielkości średniego pokoju, tam łatwo było się znaleźć. Ta wycieczka też tam czekała z nami,, bo już wszyscy znali naszą historię, co robimy, że uciekamy itd. No i ksiądz się nie pojawił. Ona już nie chciała, żebyśmy do niej dzwonili. No i wróciliśmy do Chicago. Wrona wcześniej przepierdzielił w Atlantic City w kasynie całą naszą kasę.
[Dżu Dżu] Miał message, jak jechaliśmy z lotniska, zepsuł się samochód i jak z niego wyszedł, na autostradzie znalazł 20 baksów i był przeświadczony, że pieniądze leżą na ulicy.
[Dżekson] Miał farta, tylko akurat nie tego dnia (śmiech). Zatrzymujemy się w barze i ponieważ on był naszym skarbnikiem, mówimy, żeby kupił po hot dogu. ‘Panowie, nie wiedziałem jak wam to powiedzieć, ale nie mam już tych pieniędzy’. Dół. No i w tym autobusie do Chicago zdjął kapelusz, wygłosił całą opowieść o nas i zebrał 120 dolarów, czyli odrobił wszystko. Wracamy do Chicago, nie mamy juz nic i nagle podchodzi gościu z tego autobusu i mówi, że ma mały dom, mieszka tam z żoną i zaprasza nas do siebie, jakoś się pomieścimy, pomoże nam znaleźć robotę, wynajmiemy coś sobie, damy radę. Sześciu obcych kolesi wziął gościu do domu, to był taki mały domek, jak śledzie tam spaliśmy i pomógł nam na tyle, że po dwóch dniach miałem już pracę. Zaraz wynajęliśmy mieszkanie, też w dziwnym miejscu, centrum Jackowa, na dole był pub Marleny, gdzie wszyscy grali.
[Dżu Dżu] Pamiętasz jak Lady Pank tam grali? Pytają się nas czy mogą zostawić sprzęt. Jest taka akcja, że siedzi Kapiszon, ex–basista Lady Pank, drugi gitarzysta, nie pamiętam nazwiska i pyta się Marleny czy poda bilety, a ona, że nie. I on do niej ‘fuck yourself’, piliśmy wtedy Cannadian wódkę. I ona ‘fuck yourself, tak?’. Wzięła tę butelkę i jeb go w głowę, poszła po swoich ochroniarzy i musieli się zwijać. Poprosili nas żebyśmy wynieśli im sprzęt, żeby i z tym nie mieć problemów. Były jaja.
[Dżekson] Gdybyśmy mieli wizę z pozwoleniem na pracę, na pewno nagralibyśmy płytę, bo zgłosił się menadżer Dead Kennedy’s.
[Dżu Dżu] Na pewno byśmy nie wrócili. Sprawa poległa na tym, że to już było nie do odkręcenia. Immigration office już nas ścigało, po 14 dniach zniknęło nam pozwolenie od zrzeszenia muzyków, co w Stanach jest bardzo ważne. Teraz wszystko kojarzę, wtedy byliśmy młodzi, głupi i niedoświadczeni. Faza powrotu do legalności pobytu w Stanach była już nie do przebrnięcia. Jak jeździłem dwa razy z Izraelem, zrzeszenie muzyków dawało pozwolenie na pół roku. Gdybyśmy wtedy to mieli, to człowieku…
[Dżekson] Finał był taki, że w ciągu dnia zarabialiśmy na życie pracując w różnych dziwnych miejscach, książkę można by napisać o naszych przeżyciach.
[Dżu Dżu] Byliśmy znani w tym czasie, że jesteśmy tą kapelą i brano nas na roofing czy jakieś malowanie, a my tam nic nie robiliśmy, tylko sobie gadali z nami.
[Dżekson] Mnie też taki gościu zadziwił, bo jak się napiliśmy, to mówi, że my nic nie robimy w tej robocie, a ja byłem przekonany, że ciężko pracuję. Więc się pytam, po co nas trzyma, a on, że mamy dobrą imidżerkę, jak siedzimy na tym dachu i jak podjeżdża ktoś patrzeć, czy nielegalni imigranci nie pracują, to widząc takich udziwniaków stwierdza, że ta na pewno Amerykańce i odjeżdża. I tylko dla tego nas trzyma (śmiech). Finał dla mnie był taki, że dostałem od swojej Ani zdjęcie syna, Beniamina, który siedzi na nocniku i się uśmiecha. Jak to zobaczyłem, łzy zaczęły mi tryskać i stwierdziłem, że nie jestem w stanie wytrzymać tego. Wrona nawet nie widział swojego syna – jak byliśmy w Stanach, pierwszego listopada urodził się Ludomir Wrona. Pojawiła się tęsknota i powolutku się zwijaliśmy. Najpierw ja z Mrówą, miesiąc potem Dżu Dżu z Wroną, najdłużej Samik tam siedział, kilka lat. Natomiast Tadzis, nasz gitarzysta, nie wrócił do tej pory.
[Dżu Dżu] Najlepszy gitarzysta ze Złotej (śmiech).
[Dżekson] Sąsiad Dziunka z 6 piętra, drzwi w drzwi. Jak się dowiedziałem, że Tadzis ma grać z nami na gitarze to się załamałem, bo to lapeta był dla mnie, a Dżudżuś mówi, że po próbie powiem, czy mi się podoba. A oni ćwiczyli pół roku w domu, tak, że wszystkie basy znał, a unisono tłumionymi strunami grał, czyli był taką podpórką basu. Już był kupiony, a jeszcze takie melodie na gitarze wygrywał, wszystkie melodie z tamtego czasu są Tadzisa, to jest mistrzostwo świata. Brakowało nam go po powrocie. Pojawił się Rafał Kwaśniewski na zastępstwo, ale tylko jeden koncert z nami zagrał (śmiech). Potem Robert Sadowski pojawił się, który się uparł, że będzie z nami grał.
[Dżu Dżu] Zawsze uważałem, że przy naszym graniu rytmicznym potrzebujemy dobrego solisty, a że zawsze mnie kręciła dobra gitara, a Robert Sadowski grał ponadprzeciętnie Hendrixa i innych, zakochałem się w jego grze. Zmieniło to też naszą stylistykę.
[Dżekson] Duchowo, jak wróciliśmy ze Stanów, ta mistyka gdzieś się schowała na dalszy plan. Byliśmy w Stanach, rock’n’roll, wiesz…
Właśnie. Po powrocie ze Stanów zaczęliście grac mniej reggae. Reggae stało się tylko jednym z wielu gatunków waszej muzycznej mozaice. Czym była spowodowana ta zmiana?
[Dżekson] Sadek wniósł do zespołu ostrzejsze brzmienie, jego zespoły – Houk czy Kobong to takie stricte dynamiczne brzmienie, my próbowaliśmy to jakoś połączyć.
[Dżu Dżu] Pierwszą rzeczą, której musiał się Sadek nauczyć było granie riffów. Od razu zmieniło to stylistykę, była to ostra gitara, a my byliśmy na takim etapie poszukiwań muzycznych.
[Dżekson] Wróciliśmy, no i nie będziemy grać tego, co graliśmy! Zresztą z tą kapelą tak było, zmienialiśmy stylistyki, utwory, coś nam się znudziło, graliśmy nowe. Zawsze były troszeczkę inne, nie było kalki, że to jakiś schemat dwóch akordów i one drop. Bardziej jakieś udziwnione rzeczy, tym bardziej, że muzyka nie ma ograniczeń. Sam uwielbiam afrykańską muzykę, ciągnęło mnie zawsze na Czarny Ląd.
[Dżu Dżu nuci] Nie–nie–nie.
[Dżekson] Nie lubi tego, był wychowywany przez Cyklona, który mu od dziecka Presleya dawał (śmiech). A ja miałem otwartą głowę.
[Dżu Dżu] O! (śmiech)
[Dżekson] Jasne stary, zamknąłeś się na Afrykę. Aczkolwiek otwiera się teraz powoli. Teraz Dżudzuś jakiś projekt afrykanski szykuje.
[Dżu Dżu] Ale w końcu to ja mam ksywę Dżu Dżu.
[Dżekson] A ja Dżeksong (śmiech). Na pewno to był duży wpływ Roberta, on wymyślał różne melodie.
[Dżu Dżu] Tak, ale szkielet zawsze tworzyło trio muzyczne, Wronson i my dwaj. To było nie do złamania.
[Dżekson] Cieszyliśmy się, że mamy tak mocną sekcję rytmiczną, bo ja też grałem na gitarze rytmicznie i tę rękę bozia mi dała i czuję ten rytm i wkręcam się w tę muzykę. Do tego, każdy mógł się już podłączyć.
[Dżu Dżu] To daje nam możliwość zaproszenia każdego muzyka, który się czuje z nami bezpiecznie, który może zagrać różne rzeczy swoje, a do tego nasze pomysły. I jest zadowolony.
[Dżekson] Wszyscy muzycy, których zapraszaliśmy mieli frajdę w graniu z nami.
Sesje na Woronicza były już po powrocie?
[Dżekson] Tak, ale to już były dziwne czasy, bo ekonomia była słaba. Dżu Dżu mieszkał wtedy w Niemczech, a myśmy tu mocno walczyli, nie mieliśmy pracy, nic nie mieliśmy. Pojechałem do Londynu na pół roku, ale dowiedziałem się, że można wykupić sobie taką wizę, że wpłaca się 20 funtów i można pojechać do kraju i wrócić. Skorzystałem z tej opcji, była robota, zarobiłem parę groszy, dogadaliśmy się telefonicznie, że spotykamy się tego i tego w Warszawie. Dżu Dżu przyjechał z Niemiec, ja z Londynu, chłopaki byli na miejscu, mieliśmy parę prób i weszliśmy do studia. Tadeusz Sudnik nas mixował, mieliśmy fajną sesję w Studio Eksperymentalnym Polskiego Radia, już chyba w ogóle nie istnieje to studio. Z kolei przed Stanami też trafiliśmy do Sudnika, wtedy mieliśmy pięć utworów za friko. Potem już nas znał i nie wierzył, że to się przebije. Aczkolwiek tak do końca sam nie jestem pewien czy to nie jest komercyjna muzyka, to znaczy, czy ludziom by się nie spodobała. W filmie “Drzewa nie stworzył człowiek” wygłaszam taki manifest, że wszyscy, którzy zarabiają pieniądze z muzyki są komercyjnymi zbirami, to nie są muzycy, to są rzemieślnicy. Po dwudziestu latach muszę powiedzieć, że zmieniłem zdanie, pierdoliłem jak potłuczony szczerze mówiąc.
[Dżu Dżu] Po dwudziestu latach mogę powiedzieć, że nie byliśmy konsekwentni, nie stworzyliśmy swojej wizytówki, firmy w tym wszystkim, wydawania muzyki pod nazwą Immanuel. Ludzie nas nie znają. Żałuję, bo uważam, że ta muzyka mogłaby pójść do ludzi i pobudzić inne zespoły. Nasze ignoranctwo – w sensie – tego nie sprzedamy, tu w komercję nie wejdziemy, bo chcieliśmy zawsze być niezależni. Z perspektywy czasu okazało się…
[Dżekson] … że dobrze, znaczy z jednej dobre, z drugiej złe. Nie mamy żadnych tantiem z ZAiKSie, bo nas w radio nie grają.
[Dżu Dżu] Nie o tym mówię, to, co przeczytałem, to jest faktem. Teraz się zamykamy w kwestii kapela niszowa, ok, fajne recenzje płyty czy koncertu. Ale znowu byśmy musieli wykonać ruch do przodu, żeby na zespół Immanuel przyszli ludzie. Ok w Warszawie klub zapełniamy, ale w innym mieście…
[Dżekson] Wracając do tych niuansów. Miałem takie osobiste przeżycie z Darkiem Maleo, że w pewnym momencie odrzuciłem go od siebie, chociaż to była taka braterka najbliższa. Sadek grał z nami i w Houku. Było jakoś tak, że Robert przychodził wkurzony, coś opowiadał, ja się angażowałem i w pewnym momencie, na koncercie w Gdańsku, złapaliśmy się za wsiarz i zaczęliśmy się napierdalać z Maleo. To był niuans, nie wiadomo o co chodziło. Minęło 10 lat co najmniej i – ja nie mam nienawiści w sercu żadnej – zaczęliśmy gadać o co chodzi, przecież tak żeśmy się kochali, byliśmy brajdakami. Wychowywaliśmy się razem, jeździliśmy na Ursynów do niego, on do nas na Wolę, razem jamy robiliśmy, graliśmy, śpiewaliśmy. On powiedział jedną rzecz, która mi oczy w słup postawiła. Dla niego zespół Immanuel to było objawienie, że tak prosto można powiedzieć o mistycznych rzeczach, tak przyswajalnie, że on wymiękł. W ’86 lub ’87 graliśmy na Róbrege, Maleo nie wytrzymał i wskoczył na scenę śpiewać z nami chórki. Po prostu cieszył się, że może uczestniczyć w takiej energii. Potem to się pokisiło, pomiksowało.
A teraz jeżdżę z nim, nagłaśniać Maleo Reggae Rockers koncerty. Mamy takie wieczory, żeby sobie poprzypominać i pogadać. Oczywiście wybaczyliśmy sobie wszystko, nie ma żadnej opcji. Maleo powiedział mi jedną rzecz, która dała mi dużo do myślenia. Że my tą swoją prostotą i szczerością, przełamaliśmy tyle konwenansów i barier, on to po prostu nazwał po imieniu. On powiedział, że zrobił to diabeł, bo to była zniewaga,zaśmialiśmy się w twarz Lucyferowi i tym innym diabłom. A nie byliśmy świadomi, że to robimy, gdybyśmy byli świadomi, moglibyśmy podjąć walkę. Wydaje mi się, że Darek uchwycił to idealnie, nieświadomie wkroczyliśmy w sferę, która się nas przemieliła i był cios dosyć poważny. Jeśli z pięciu muzyków, dwóch nie żyje, a trzeciego nie ma z nami, to nie jest normalne. Mamy po czterdzieści lat, Oni powinni żyć i grać z nami, tworzyć i cieszyć się życiem. Nie wiem czy to nieświadomość czy niepełna świadomość ich zabiła, ciężko oceniać, to są niuanse. Wrona mówił, że on nie walczy z tymi ziemskimi sprawami, on walczy z diabłem w przestworzach i niestety przegrał. Przegrał swoją słabością, zaczął próbować narkotyki, te twarde i nie dał sobie rady z tym. Zostawił rodzinę, dziecko… To była walka między dobrem a złem. Byliśmy tak bardzo po tej dobrej stronie, że nie widzieliśmy tej złej, nie widzieliśmy, że coś może nas dotknąć. Ta zła strona okazała się silniejsza niż my, na chwilę wygrała, i zwyciężyła. Ale mamy swoje rodziny i ludzi, którzy nas kochają, czyli nie do końca, przynajmniej nam udało się wykaraskać z tego. Ta świadomość przyszła za późno, ale się pojawiła.
Mówisz o tej załodze. Nagrywaliście też w Stanclewie, mieszkaliście tam czy byliście gośćmi?
[Dżekson] Mieszkałem tam, jeśli Robert z Vivianą gdzieś wyjeżdżali to ja z Anią i Benusiem małym przyjeżdżaliśmy i opiekowaliśmy się tym całym Stanclewem, także trochę tam pomieszkałem. Zrobiliśmy tam parę nagrań z Robertem. Wtedy Dżu Dżu to był mega gwiazda, jeździł z Izraelem na koncerty, był basistą, taki gościu. Żartuję oczywiście. Dżudżuś przeskoczył do Izraela i dobrze mu było i chwała za to. Bardzo dobrze, ale dla mnie to była lekka zdrada, że woli grać z Izraelem niż nic nie robić z Immanuelem, rozumiesz? (śmiech). Super że była taka okazja i szansa, że mógł parę riffów sprzedać , które w Immanuelu też było słychać. To wywarło piętno na tym zespole, co słychać na płycie „1991”, gdzie jest parę numerów Dżudżusia ewidentnie.
[Dżu Dżu] Wszyscy mówią, że jest to trochę immanuelowa sytuacja (śmiech).
[Dżekson] Był taki spadek po latach 80., kiedy byliśmy jedną załogą przepełnioną miłością, szacunkiem, przyszły lata 90., kiedy wszyscy jakoś zapomnieli o tym na trzy, cztery. To, co Maleo mówi, że diabeł wziął się do roboty.
[Dżu Dżu] To wszystkich popierdoliło, wiesz Houk pojechał do Cannes, parę zespołów wyjechało, takie przekonanie, że już możemy coś zrobić. Zapomnieliśmy o tym, że trzeba się trzymać jednej rzeczy podstawowej, przekaz – gramy prostą muzykę, dla ludzi.
[Dżu Dżu] Pokręciło się wszystkim w głowie, mówię o wszystkich, bez wyjątków.
[Dżekson] To też był wpływ czasów, które wtedy w Polsce były, tego dzikiego kapitalizmu, taka dzikość była, doskonale to pamiętam. No i niestety drugów. I to chyba największa porażka jest. Nasza słabość, że się poddaliśmy, że fajnie jest przez pięć godzin, a potem trzeba dwa dni odpoczywać.
Takie puste spełnienie, poza takimi sporadycznymi rzeczami, nic się nie wydarzyło, tak naprawdę.
[Dżu Dżu] Zawsze mówię, że jest teraz i tutaj, nie ma przyszłości, nie ma przeszłości.
[Dżekson] Co tu dużo mówić, to jest moje prywatne zdanie, drugi załatwiły ten zespół i alkohol też. Powiem inaczej – gdybyśmy jarali wtedy gandzię, na pewno bylibyśmy gdzieś krok do przodu. Gandzia daje człowiekowi większy dystans, czego nie ma w przypadku alkoholu. Wiesz, jak się narąbię, to jestem taki do przodu, a gandzia zostawia dystans do samego siebie, widzisz się z innej perspektywy.
[Dżu Dżu] Nie mów gandzia, mów holly herb (śmiech).
[Dżekson] Nie koncertujemy często, od paru lat, od śmierci Wrony, a jeszcze i przed, bo nie trzeźwiał w zasadzie, a jednak ludzie pamiętają, mają gdzieś w sercu.
Pomówmy teraz o sesjach z lat 90. 1993 – sesja w Izabelin Studio, ale materiał nie został wydany. Dlaczego?
[Dżekson] Wydaje mi się, że był za błyskotliwy, za wcześnie nagrany.
[Dżu Dżu] Jeden błąd na owe czasy – wydawało nam się, że muzyka powinna być zupełnie bez granic i nagraliśmy ją w 90% po angielsku, co już dyskwalifikowało ją jak na ten rynek, to był problem. Ale to był nasz zamysł, teksty przysyłał nam Rafał Mrowiński, brat Mrówy, z Nowej Zelandii, który grał z nami na KY w pierwszym okresie. Pojawiła się Emma z Londynu, która zaśpiewała pięknego bluesa, gdzie krytycy polscy stwierdzili, że mogłaby się nauczyć po angielsku, bo myśleli, że to jest osoba z Pańskiej.
[Dżekson] Tę sesję sprowokował Piotr Łojek, klawiszowiec Elektrycznych Gitar, który jest producentem tej płyty. Kiedyś mieliśmy grać na Sylwestra, mieliśmy próby u jego ówczesnej narzeczonej, Darii Korwin, w domu, który był muzeum sztuki prymitywnej. Graliśmy wśród tysiąca rzeźb, nie można było niczego ruszyć, na paluszkach się chodziło. I kiedyś on podchodząc usłyszał Stonesów „(I Can’t Get No)”, mówi – radio, ale podchodzi i słyszy band, Stonesi przyjechali.
[Dżu Dżu] Właśnie, mówiłem, że nie graliśmy kowerów.
[Dżekson] To był jedyny kower, no jeszcze “Cocaine”, który nam nie wychodził, “Satisfaction” wychodziło. On wchodzi do kanciapy i mówi ‘stop, płacę wam studio, wszystko, nagrywamy płytę’. Chyba w trzy dni nagraliśmy tę płytę, no i okazało się, że nikt nie jest zainteresowany tym materiałem, ‘fajnie, ale nie ma przeboju’. Jak słucham teraz tej płyty, z sentymentem, pewne rzeczy bym pozmieniał. Na pewno zmieniłbym wokalistę i wziął jakiegoś fajnego murzyna (śmiech). Powiem wam szczerze, że uczę się śpiewać, od kiedy zacząłem pracować w studio Papryka i Synowie.
[Dżu Dżu] Też tak uważam, dobrze, że masz taką ocenę.
[Dżekson] Dopiero tam mogłem sobie usiąść z gitarą, posłuchać, nagrać, posłuchać, nagrać, jakoś tak czuję ten głos teraz. Bardziej na luzie, z dystansem; kiedyś się strasznie angażowałem, wszystkie ę i ą, śpiewałem. Taki byłem bardzo poważny, słuchajcie co ja mam do powiedzenia.
[Dżu Dżu] To to
[razem śpiew] Zła, zła,cywilizacja, ona chce zniszczyć twojĄ duszĘ.
[Dżekson] Wtedy paliliśmy, ale zamiast być takimi przymulonymi…
[Dżu Dżu] Do tej pory palisz! Nie bój się (śmiech)
[Dżekson] Podejrzewam, że mój dziadek tez jarał gandzię.
[Dżu Dżu] I piołun tez pił na spirytusie
[Dżekson] To dziadek Tadzisa.
[Dżu Dżu] Twój dziadek też pił, nie?
[Dżekson] Wódzię chlał, wiesz, bardziej prozaicznie (śmiech), ale wracając do tego śpiewania… no nadinterpretacja wokalna się pojawiła, czyli jakby odtworzenie tego, co masz w sobie tak, żeby każdy głąb zrozumiał. Taka hiperdokładność.
Wracając do roku 1993. Płyta „Moons” nie wyszła, ale za to wyszła inna płyta, a właściwie kaseta…
[Dżekson] Ale to było troszkę wcześniej… „Jeden dzień”. Wiesz to też były korowody, kto to wyda.
Skąd w ogóle pomysł żeby nagrać cały materiał w jeden dzień?
[Dżekson] Nie mieliśmy wtedy za bardzo innych propozycji, nie mieliśmy pieniędzy, a mieliśmy wtedy utworów wręcz na dwie płyty. Trzeba było coś z tym zrobić, bo byśmy po prostu wybuchli.
[Dżu Dżu] Ale moment, moment. Ja nie pamiętam właśnie tego, jak my się dogadaliśmy z tą dziwną wytwórnią SPV.
[Dżekson] Ja prowadziłem rozmowy, ja mogę powiedzieć. Podpisaliśmy taka umowę na 10 lat, że oni mogą wykorzystywać nasz materiał na składankach i coś tam jeszcze, ale nie dostaliśmy z tego tytułu ani grosza. Ta kaseta jakoś tam się sprzedała, bo widziałem ją na przykład w Olsztynie, jak byłem na wakacjach w 1996.
[Dżu Dżu] Ta firma była tak plastyczna, że np. ja wchodziłem, brałem cały karton tych kaset i mówiłem „To są moje” (śmiech).
[Dżekson] Acha, to już wiem teraz dlaczego nie dostaliśmy pieniędzy, już teraz się domyślam, dlaczego tak było (śmiech). To tak jak z Wroną graliśmy taki koncert w kinie Moskwa, świętej pamięci, w Warszawie na Puławskiej. Graliśmy tam dwa dni pod rząd. Mieliśmy taki kontrakt, że gramy w piątek i sobotę, super. Ja przychodzę w piątek, no tak przed koncertem jedno piwko, żeby barierę przełamać i tak dalej. Mówią „Nie ma piwa”, pytam „Jak to, nie ma piwa?”, a barman mówi „Nie, dla ciebie nie ma piwa”, mówię „Dla mnie?! Przecież ja jestem z zespołu”, a on na to „Wrona z Dziunkiem 200 piw wypili na konto tego koncertu, wódkę mam tylko, proszę bardzo, z soczkiem, pomarańczowym czy…?”.
[Dżu Dżu] To był Busch, piwo Busch, sikacz (śmiech).
[Dżekson] Ja wymiękłem, wiesz o co chodzi. Nie było piwa, więc piliśmy wódkę i jednak wtedy ta palma jest konkretniejsza. Nagle Wrona po drugim secie mówi „A teraz się rozbieramy i gramy na waleta”, już była wcinka i wszyscy „Pewnie, że tak” – zespół gra na wanksa. Nie no, dziewczyny to oszalały (śmiech), to one tak naprawdę zaczęły.
[Dżu Dżu] W Wyborczej nawet było opisane.
[Dżekson] W każdym bądź razie graliśmy dwa dni pod rząd. Pierwszego dnia na koncercie było mniej więcej ze 35 osób, sami znajomi, tak, że to rozbieranie, to też nie było nic wielkiego, ale jak się rozeszło, to następnego przyszło ze 300 osób. Pod tym klubem, który mieścił, no nie wiem, z 80 osób maks. Nie mogli wszyscy wejść nawet.
[Dżu Dżu] Nie, ze 40 mieścił.
[Dżekson] No może 40 mieścił, ale tak na ścisk to może i 80 by weszło. Sprzedano ponad 300 biletów, sukces komercyjny był totalny i wszyscy tylko myśleli „Rozbiorą się, nie rozbiorą się”. W piątek grał z nami Sadek, który w ogóle podszedł do tego bez problemu. Następnego dnia Sadek wyjeżdżał z Houkiem i przyjeżdżał Korek i z nami grał w sobotę.
[Dżu Dżu] No i on miał najgorzej, bo miał saksofon, a tutaj… (śmiech).
[Dżekson] No i właśnie dlatego się nie chciał rozbierać. Przed koncertem mówi „Panowie, ale dziś się nie rozbieramy? Ja ni chuja się nie rozbiorę”. Ja mówię, ze nie, że wczoraj był ten dzień, a dziś to gramy. Wszyscy tak patrzyli, czy znowu dziś pokażą dupy gołe czy nie. No ale nie pokazaliśmy. To był tylko jeden taki dzień w historii. No i wracając do tej płyty „Jeden dzień”, to faktycznie w jeden dzień wszystko nagraliśmy i w jeden dzień zrobiliśmy mastering. Bardzo pomógł nam Szpenio, Szpeniaga …
[Dżu Dżu] Który gra teraz z Brylem, kapelę mają fajną .
[Dżekson] To jest kumpel Maleo, chłopak z Ursynowa. Szpeniu. Tak więc udało nam się jakoś wynająć studio przez Żukowskiego.
[Dżu Dżu] To był jakiś dom kultury OKO.
[Dżekson] Ośrodek Kultury Ochoty OKO, tak to się nazywało. Wynajęli nam salę na strychu, było gorąco. Siedzieliśmy tam i nagrywaliśmy kilka wersji każdego numeru, z których wybraliśmy parę.
[Dżu Dżu] Nie, to była „setka”.
[Dżekson] Tam było kilka „setek”, ja mam tego DATa. Po kilka wersji utworów – jeden set, drugi set, trzeci set. Czasami tam się mylimy, zaczynamy jeszcze raz…
[Dżu Dżu] Ja się nigdy nie mylę.
[Dżekson] Dżudzuś, weź mnie nie denerwuj. Wiesz, kto się nigdy nie myli, Giertych się nigdy nie myli. No więc faktycznie jednego dnia nagraliśmy, zmiksowaliśmy, mieliśmy matkę DATa i z tym DATem tak chodziliśmy. Teraz na tej płycie, którą wydaliśmy w Metal Mind jest jeden utwór z tej płyty – „Miłość”. To jest takie brzmienie nie do osiągnięcia w żadnym studio, tak trochę domowo. Słychać, na pewno ja słyszę, że to na żywca wszystko w domu gramy.
[Dżu Dżu] Tam jest jeden najważniejszy message, który został z nami po Wronsonie – najważniejsza jest miłość (śmiech).
[Dżekson] Nie no, my się śmiejemy z tego, ale to jest prawda.
[Dżu Dżu] To prawda.
[Dżekson] Nic nie zostało, tylko miłość została, a wszystkie te nasze filozofie, mistyki uciekły.
[Dżu Dżu] Inne struktury są nieważne. Dla mnie zostaje zawsze jeden message – miłość.
[Dżekson] No ja też mogę powiedzieć, że miłość jest takim słowem, które otwiera wiele dróg i po 20 latach życia z Anią, po ślubie cywilnym, wzięliśmy ślub kościelny, gdzie mój przyjaciel jako świadek czytał List św. Pawła, czym jest miłość, że miłość wybacza i najbardziej wtedy właśnie dotarło do mnie, czym jest miłość, jaką ma wielką moc i siłę – kreowania i wybaczania wszystkiego. Jeśli człowiek się poświęci tak naprawdę…
[Dżu Dżu] W sercu moim…
[Dżekson] W sercu, serce to tylko mięsień, ale poza tym mięśniem, jest ta miłość. Mięsień umrze, ale duch poleci do góry.
Wracamy na ziemię, w okolice PKiNu, kolejna sesja. Reggae już całkiem uciekło, zostały same rockowe brzmienia.
[Dżu Dżu] Raczej rockowe.
[Dżekson] Tam są te gitary Sadka. Sesja w Akwarium to znowu moja wina. Byłem w ciężkiej sytuacji finansowej, mieszkałem na ulicy Siennej, 15 metrów od klubu Akwarium. Miałem tam przyjaciół, którzy pracowali za barem i Buffalo mi mówi: „Słuchaj szukają stróża nocnego, bo nie stać ich na ochronę, a ty masz tego psa Listka”.
[Dżu Dżu] Zajebistego (śmiech).
[Dżekson] Zajebistego, dużego, czarnego kundla. Budził respekt. No i Buffalo powiedział, żebym poszedł pogadać z Beatą (Adamiak – przyp. red.). Ja mówię: „Beata – ja tu mieszkam obok, to mogę w nocy przychodzić, tylko mam wymagania”.– „Jakie masz wymagania?”.– „Ja chcę grać, chcę korzystać z konsolety, bo też jestem muzykiem, nagłośnić, coś na słuchawki wziąć…”.
Nie pieniądze tylko granie?
[Dżekson] Trochę kasy, trochę grania. Ona mówi: „Słuchaj jesteś ideałem, a gdzie będziesz spał?” – „Będę fortepian składał i spał na fortepianie”. Fortepian był na parterze. Zamykali mnie w tym klubie na noc i wypuszczali rano. Miałem tam parę fazek typu poszukiwania czegoś w nocnym klubie, w nocy, sam, parę lęków, parę akcji, że ktoś próbował tam wejść, to Listek szczekał, oni widzieli, że ktoś jest i zrywali się. Pracował tam wtedy Szymon Wysocki, robił transmisje dla Radio Jazz. On siedział dosyć długo w nocy, właściwie przedostatni wychodził i żeśmy się skumplowali. Mówi: „Dżekson, przecież ty grałeś w takiej kapeli Immanuel, jeździłeś z Izraelem i ich nagłaśniałeś, bo słuchaj ja jestem na wylocie tej roboty – ja cię tu wkręcę i będziesz realizatorem dźwięku.” Ja mówię: „Pewnie Szymon, szybko to skumam.” Zrobiliśmy parę jakichś wspólnych rzeczy, nagłaśnialiśmy koncert i Szymon wziął mnie do Adamiaka i powiedział: „Mariusz – ja rezygnuję z pracy, ale to jest nauczony mój następca, Jacek Onaszkiewicz „Dżeksong” – on będzie teraz pracował”. Adamiak spytał: „Dasz radę?”, mówię „Pewnie, a jak”, no to Adamiak „Dzięki Szymon za współpracę, Dżekson jutro przychodzisz na tę i na tę – jest koncert, będziesz do radia robił – będziesz odpowiedzialny za wszelkie transmisje radiowe z klubu Akwarium”. Miałem tam status takiego poważnego gościa, że zrezygnowałem ze stróżowania w nocy. No i to, co w zespole Immanuel pojawia się cyklicznie. Narósł taki wrzód, że mamy tyle utworów i musimy gdzieś je nagrać. „Słuchajcie, ja pójdę do Beaty Adamiak (bo ona tam naprawdę rządziła) i załatwię z nią, że w nocy będziemy sobie mogli zrobić nagrania. Ja w piwnicy pracuję, tam mam DATa, weźmiemy Pawła Piotrowskiego jako realizatora i tak o 23 jak już zamykają i nikogo nie będzie, to nagramy materiał.” Tak zrobiliśmy, w nocy nagraliśmy 6 czy 7 piosenek. Fajny mieliśmy kontakt z realizatorem dźwięku, który siedział 3 piętra niżej w piwnicy, tam były takie odsłuchy, że raz działały, raz nie działały, on coś krzyczał, my nie słyszeliśmy, ale jestem bardzo zadowolony z tej sesji, bo nagraliśmy parę takich spokojnych, nocnych numerów, bez żadnego ciśnienia czasowo–pieniężnego. Oczywiście sprzęt mieliśmy za darmo, przerwa, papierosek, piwko, naprawdę było super, super mi się grało, nie wiem jak tobie Dżu Dżu?
[Dżu Dżu] Mnie się też grało fajnie. Na nowej płycie i jedynej zresztą miałem problem, żeby umieścić kawałek „Gypsy”z tej sesji.
[Dżekson] Taki „cygański” numer Mrówy.
[Dżu Dżu] Gitara jest w ogóle nie tak, nie wiedziałem, czy to można dopuścić i dałem do posłuchania paru osobom…
[Dżekson] My zawsze mamy problem ze sobą jeśli chodzi o dobór repertuaru, ale to może dobrze, bo to znaczy, że jest z czego wybierać.
[Dżu Dżu] … i słyszę od ludzi: „Ten kawałek, no naprawdę – zajebisty!”.
[Dżekson] To było drugie nagranie, które też robiliśmy bez żadnej obróbki studyjnej, czyli 100% granie live, nic nie dogrywaliśmy, nic nie kombinowaliśmy z przestrzeniami. Tak, jak Paweł Piotrowski to zmiksował, tak jest na tej płycie. Tylko trochę było grzebania przy masteringu. Najcenniejsze co Metal Mind nam wtedy zaproponował, było to, że wydadzą normalną płytę. To, że płyta jest, prowokuje z mojej strony pytania np. w Empiku: „Czy jest ta płyta” i pan mówi: „W przeciągu 4 dni będzie u nas w sklepie”, czyli wiesz – już gdzieś zaistniała. Jak ktoś chce ją kupić, to może. Jest w W Moich Oczach, w Merlinie, w Serpencie. Przed tą płytą to ludzie jedynie mogli do mnie zadzwonić i powiedzieć: „Dżekson weź mi przegraj parę kawałków, za kasę”, a ja mówię: „Ale za jaką kasę? Nie,….przegram ci za darmo”.
Ale wcześniej wydaliście tę „Pierwszą w świecie oficjalną płytę mp3”.
[Dżekson] Ale ona nie była w dystrybucji. To był dodatek do sprzętu Aiwy do odtwarzania mp3.
Jak złapaliście z nimi kontakt?
[Dżekson] Do tego też ja muszę się przyznać, ale to wszystko było szczęście, po prostu Bóg mi sprowadza takie opcje. Dystrybucja odbywała się przez firmę Pracownia 52, www.pracownia52.pl, gdzie Mirek Makowski z Julisią Makowską pokochali mnie. Dopiero potem się dowiedzieli, że jestem muzykiem i przy którejś flaszce wina mówią: „słuchaj my pracujemy dla Aiwy, robimy dla nich katalog, wydajmy płytę mp3, teraz wchodzi format mp3 na polski rynek przez Aiwę (świętej pamięci producenta sprzętu, bo teraz Sony kupiło tę firmę) i dodajmy tę płytę z mp3 do sprzętu.” Ja mówię: „stary, jedziemy”. Jako zespół nie dostaliśmy z tego ani grosika, ale było fajnie. Zrobiliśmy mastering nagrań, znalazło się parę utworów, które nigdy więcej nie ujrzą światła dziennego – to są jakieś nagrania dla dzieci, ze Studia Papryka i Synowie, takie przerywniki, które ja sobie wymyśliłem, że będą oddzielać te etapy w naszej działalności. Podoba mi się ta płyta, niektóre osoby zarzucają, że nie ma wszystkich utworów, ale większość jest.
Jak to wybieraliście numery, odrzuciliście te bardziej wstydliwe?
[Dżekson] Nie, absolutnie nie. Jedynymi bardziej wstydliwymi nagraniami, których jestem szczęśliwym posiadaczem, to są nagrania Immanuela z Jarocina z 1986 roku, które wyprowadziłem z radia Biska czyli Rozgłośni Harcerskiej. Nie oddam ich, ponieważ śpiewam tam jak nawiedzony psychoanalityk. Jak z Mrówą śpiewam to jest ok, ale jak mam swoje piosenki, to się boje. Ja bym może nawet wydał te piosenki z „Niepotrzebnych” tylko, że nie ma wokalu Mrówy a jest mój czyli chórkowy i to tak się słucha jak lewą ręką przez prawe ucho od tyłu. To już dla jakichś wytrawnych koneserów. Szczerze, krótko – nie nadaje się do niczego to nagranie, do dupy jest.
A tę płytę z mp3 można jeszcze w ogóle dostać?
[Dżekson] W Moich Oczach ją cały czas dystrybuuje, Pracownia 52 też, ale powiem Ci, że jeśli zostało razem do kupy z 50 sztuk to jest maks. Po prostu nie ma i nie będzie więcej tej płyty. My żeśmy ją sprzedawali po 25–30 złotych i patrząc na to, że jest tam prawie 6 godzin muzyki, to jest to cena taka naprawdę przystępna. (sygnał sms) Byłem w Empiku w Promenadzie na Ostrobramskiej i pytam czy jest ta nowa płyta. Mówią „Zaraz sprawdzimy – nie ma, ale mogę panu zamówić.” W prezencie chciałem koleżance dać na urodziny i teraz, w tej sekundzie, dostaję sms: „zapraszam po odbiór zamówionego towaru”, czyli można, jeśli ktoś chce to może. Tylko się zastanawiam dlaczego nie napisali po płytę Immanuela a po „odbiór zamówionego towaru”, to może być jakaś ściemka.
Wracając do płyty z mp3. Nie mieliście żadnych obaw co do takiej formy prezentacji waszych dokonań?
[Dżekson] Raczej nie, pierwsza przewrotność była taka, że to była pierwsza w świecie oficjalna płyta mp3.
[Dżu Dżu] A my wcześniej nic nie wydaliśmy, więc to też było dla nas ważne.
[Dżekson] Dla nas to było fajne, móc to gdzieś wydać. Niby wcześniej były „Saluto” i „Pierwsza Podróż”, a potem ta kaseta z SPV, ale później była pustka. „Moons” poszło się jebać i jak pojawiła się taka propozycja, to pomyśleliśmy, że to dla fanów zespołu. Patrząc teraz z perspektywy czasu to był idealny ruch, bo jednak jakoś się przypomnieliśmy słuchaczom, że zespół istniał, że tyle nagrywaliśmy. W zasadzie dzięki tej płycie wydaliśmy tę pierwszą naszą płytę audio w Metal Mindzie. Mp3 ktoś zauważył. Ludzie trochę na siłę kupowali tę płytę, bo dostawali ją z odtwarzaczem mp3, ale jak już mieli, to włączali – wiesz – mp3, nowy format, ciekawość i mieli parę godzin odlotu, fajnie wydaną, na dobrym papierze, dobrze opisaną. Umysł mógł zacząć pracować.
[Dżu Dżu] Nawet z takim poślizgiem czasowym jak komuś daję, to mówi mi tak: „Jakbym nie wszczepił się w tę płytę, to i tak jestem pełen podziwu, bo ona się nie kończy” (śmiech).
[Dżekson] Faktycznie, to wszystko jest jeden zespół, Immanuel.
[Dżu Dżu] Jeden band z jednej ulicy.
[Dżekson] Fajne uchwycenie, jesteśmy bardzo zadowoleni…
[Dżu Dżu] Ja jestem zadowolony Dżekson, bo nie wiem, czy pamiętasz byłem trochę sceptyczny.
[Dżekson] Ja parłem żeby to wydać, w domu już półki uginały się od tych nagrań, nie wiedziałem, co z tym zrobić.
[Dżu Dżu] Tak, Dżekuś parł i miał rację. Sadek i Wronson mówili „ale kurwa jak?”, pierwszego mnie przekonałeś, tylko mówiłem dobierz tak, żeby były poziomy.
[Dżekson] No było przy tym odrobinę pracy – ta płyta jest spójna brzmieniowo–głośnościowo i nie ma takich szoków, że nic nie słychać, a potem wchodzi kolejny utwór i cię przygniata.
[Dżu Dżu] Włączasz tę płytę i sobie lecisz i ciebie nie interesuje czy to jest 86 rok czy 2000. Chcesz mieć płynność i Dżekson musiał zrobić kompresję tego wszystkiego, co też nie jest łatwe.
[Dżekson] Nie no, też nie jest trudne (śmiech) Tak teraz patrząc, jak już dwa, trzy lata minęły od wydania tej płyty…
Nawet więcej, 2001 rok.
[Dżekson] 2001 to był? Jeśli 2001, to jest dla mnie rok jeszcze jakoś bardziej magiczny. Cały czas czeka niewydana płyta z Michaelem Blackiem.
Już było blisko wydania tej płyty, był tytuł „What A Day”. Chodziły słuchy, że lada dzień wyjdzie.
[Dżu Dżu] To znaczy ona by mogła wyjść, mógłbym ją z Dżeksonem wydać, ale jeśli nie ma żadnych fajnych warunków do jej zaprezentowania, to ja wolę to zostawić. Nikt nie chce wejść w fajną sytuację. Wiadomo, że Michael Black jest teraz w Las Vegas albo w Atlantic City, ale jeśli będzie wytwórnia, która powie „ok., ściągamy go”, robimy klip, zespół Immanuel wychodzi z bardzo fajnym klimatem rockowo–reggae’owym i biorą wydanie na siebie, to mamy zabawę totalną, ale jeśli ktoś mówi, że bierze to tylko w rozliczenie, bo my rozmawialiśmy z trzema firmami, to ja mówię „fuck you”. Ja mam ponosić koszty? No to „fuck you”, nawet nie jesteś w stanie zapłacić za bilet tego faceta, żeby wypromować płytę, To byłby boom. Ok, wracając do samego nagrania. Przyjechał Michael Black, a ściągnął go Malejonek. Przypadek – dzwoni do mnie kolega, czy nie zagrałbym z Michaelem, mówię: „jak najbardziej, gramy różne rzeczy”, parę dni prób, przychodzi czwartek i mówię „Michael, co robisz? Idziemy do studio i nagrywamy nasze songi. Co potrzebujesz?” Wino czerwone, palimy blanty i nagrywamy. Jak to wygląda ? my nagrywamy pierwszą ścieżkę: sekcje i rytmikę, a on pisze od razu jakieś teksty i tak powstały te piosenki, to jest piękne. Tak się gra muzykę. A jakie on pisze teksty? On mówi: „słuchaj, teraz napiszę tekst po polsku – „chase”, „welcome” i „dobra łona”, ja mówię „jakie to są teksty po polsku?”, a on „bo jak jestem w pubie na Dobrej to dziewczyny mówią „czejz””. Ja wydam tę płytę, jak nikt nie będzie chciał, bo uważam, że to jest zajebisty materiał. Wysyłałem go ludziom na całym świecie i są szczęśliwi, że słyszeli taką muzykę i dlatego chciałbym i namawiam Dżeksona żebyśmy zostali wydawcami tej płyty.
[Dżekson] Mnie powstrzymują takie prawa, że nie wiadomo jak z Michaelem jest, on nie słyszał tego materiału, on słyszał tylko taką surowiznę.
[Dżu Dżu] Możesz mi uwierzyć, że ja z Michaelem to załatwię.
[Dżekson] Ta płyta jest krótka, ale z kolei najfajniejsza płyta I Jah Mana, jaką znam trwa 35 minut i jest dla mnie najlepsza. Nie czuję żadnych innych oporów żeby wydać te 8 piosenek.
[Dżu Dżu] Ja bym jeszcze dodał te dwa remixy.
[Dżekson] Aaaa, są dwa fajne remixy – Matt Kowalsky i Yaro zrobili jeszcze dubowe wersję. Jest tego 45 minut.
[Dżu Dżu] Jak jest taka akcja, że naprawdę masz luz, siedzisz ile chcesz i nagrywasz…
[Dżekson] Tak, nikt Cię nie kasuje za godziny studia, nie przelatują dolary w oczach, a to jest ważne.
[Dżu Dżu] Siedzimy, on mówi: „czerwone wino i dżointy”, wiadomo jest Jamajczykiem, dready do kolan (śmiech).
[Dżekson] Poza tym fajne jest to, że nie mieliśmy z Dziuńkiem specjalnie koncepcji jak to zrobić. Tak to możemy nagrywać 30 utworów miesięcznie. Klimat takiego luzu, ze może dwa razy to samo zaśpiewać, ale w zupełnie inny sposób.
[Dżu Dżu] Mieliśmy parę tracków nagranych, wybraliśmy te fajne.
[Dżekson] Fakt, potem było zastanawianie się czy ten track, czy ten, wybieranie lepszej wersji.
[Dżu Dżu] I to jest właśnie ten moment, kiedy ja zawsze wchodzę w konflikt z Dżeksonem, ale zawsze się dogadujemy.
[Dżekson] Zawsze, i zawsze się dogadamy, to jest pewne jak pewne jak Słońce.
Jak ostatnia ławka w podstawówce?
[Dżekson] Jak ostatnia ławka (śmiech) Tupaca Amaru 239 Złota!
[Dżu Dżu] Yeah !
Pracowałeś wtedy w Studio Papryka i Synowie…
[Dżekson] Wtedy zostałem rzucony na głęboką wodę, że przychodzą agencje reklamowe, robią spoty, kupa kasy, taka „Warsiawa”, ale to w ogóle zero wspólnego z Warszawą ma i ja z racji swoich przeżyć miałem dystans do tego, tak ze jak ryba w wodzie się poczułem, jak po prostu śmiałem się im w twarz i mówiłem „hejah , puknijcie się w czoło”.
[Dżu Dżu] Doszło do tego, że nawet ja tam byłem rezydentem.
[Dżekson] Dżudżuś też z racji tego, że ja tam sobie szybko wyrobiłem mocną pozycję, że mam słuch, jakieś wyczucie, gust, że pewne rzeczy nie przechodzą, a pewne przechodzą, Nawet głupia reklama musi mieć pewną formę, a nie kretynizm i odmóżdżenie. Wciągnęło mnie to, przyjęło mnie takim, jakim jestem. Ja nie musiałem się naciągać do tego życia. Bardziej ludzie z tych agencji, którzy przychodzili musieli mieć respekt. Też na pewno pomogło mi to, ze nagraliśmy z Kaśką Klich kilka płyt, czyli np. dwie płyty dla dzieci. Uważam, że są genialne. Moja żona Ania pracuje z małymi dziećmi w przedszkolu, gra im tę muzykę i dzieciaki szaleją, jeśli słuchają tych następnych produkcji, które są dla dzieci teraz robione, to mówią, że to jest amatorka i że one chcą Kasię.
W Studio Papryka i Synowie, na początku była pewna nieufność, że to jest Dżekson z zespołu Immanuel, żeby mu nie ufać, że to jest świr. Szybciej wyprzedzają nas opowieści o nas, niż my sami jesteśmy w stanie o sobie coś powiedzieć. Jakieś takie opowieści z trzeciej ręki. I tak było w Papryce, że przez jakiś czas nie miałem dostępu do kluczy – nie mogłem otwierać i zamykać studia, ale chłopaki zauważyli, ze się meczą z tym, że faktycznie ja ciężko pracuję i nikt nie jest mi potrzebny w pracy oprócz kogoś tam z agencji reklamowej, ale oni muszą tam siedzieć, żeby mi nie zostawić kluczy, bo wyniosę im pół sprzętu. W końcu przekonali się i dali mi klucze, ale postawiłem warunek – ja mogę nagrywać co chcę, z kim chcę. To nie będą nagranie komercyjne – jak dostanę za nie jakieś pieniądze, to będę się z wami dzielił, to jest normalka, ale jeśli chcę realizować jakieś swoje pomysły, gdzie nie dostaję ani grosza, to chcę mieć ten sprzęt do swojej własnej dyspozycji. Przez dwa dni była burza mózgów, ale ok. No i dla mnie to był bardzo ważny moment – nagle miałem swobodny dostęp do najlepszego sprzętu jaki w ogóle istnieje na świecie, nawet sobie nie potrafię wyobrazić, ile to kosztuje.
Po studio Papryka i synowie było Studio Grubba Rybba.
[Dżekson] Jakby, w trakcie.
Tam były same stare kawałki?
[Dżu Dżu] Stare kawałki, ale inaczej nagrane.
Jeden był nowy – „Wieczorem”.
[Dżu Dżu] To jest piękny kawałek Leśmiana, dobrze mówisz. Dżekson mnie zaskoczył jedną akcją – interpretacją Leśmiana. Ja jestem w ogóle noga w poezji, mnie czad interesuje i on mi wyskakuje z Leśmianem. Tak się zakochałem w tej interpretacji Dżeksona, że natychmiast zagrałem ten basik, pyk pyk.
[Dżekson] W tym utworze było dla mnie najtrudniejsze, że Sadziu wymyślił riff, ja mówię „Sadek co za ty dziwne dźwięki odpierdalasz, przecież to jest utwór na 4”, on mówi „Dżekson weź wyluzuj to jest riff, on wejdzie” i żeby udowodnić mu, ze to jest do dupy i jest kiepskim gitarzystą, nagraliśmy ten utwór i jak odsłuchałem z taśmy, to powiem Ci, że lepszego riffu chyba w życiu nie słyszałem.
[Dżu Dżu] To jest Kalifornia, a potem jeszcze klawisz, którego też nie doceniałeś.
[Dżekson] Klawisze czyli Kostek, biały Kostek, Kostek Plewicki. Prowadził mój samochód i na rondo Babka wjechał bez przyhamowania. Przejechał przez tory, minęliśmy o 10 cm słup betonowy. Zamyślił się muzycznie i przeleciał przez te krzaki, całe życie przed oczami, zamiast skręcić w prawo, przejechał prosto i wyjechał z drugiej mańki, bez błotników, bez zderzaków. To też palec boży nad nami musiał czuwać. Jak ja bym uderzył w ten słup, to bym zginął. Jednak Pan Bóg ma jakiś plan wobec mnie, wobec Ciebie, wobec nas Wszystkich. Będzie prowadził nasze życie do momentu, kiedy zdamy narzędzia i pójdziemy się cieszyć.
[Dżu Dżu] Ale pojechałeś teraz (śmiech).
[Dżekson] (śmiech) Ale taka jest prawda, Ja parę razy miałem śmierć w oczach. Pamiętam taką przygodę z zespołem Rafała Olbrychskiego. Beniamin grał wtedy na perkusji, ja grałem na basie, Paweł Derentowicz na gitarze, Rafał śpiewał i jeszcze jedna dziewczyna chórki robiła. Zagraliśmy koncert w Ciechanowie, wszystko super, wracaliśmy do Warszawy, ale wymyśliliśmy sobie, że pojedziemy kawałek w stronę Gdańska na jedzenie. Kierowca wymiękł i powiedział, że zawraca i na gdańskiej wjechał w taką boczną drogę, żeby zawrócić i w momencie, kiedy wyjeżdżał, walnął w nas rozpędzony samochód, akurat w moje miejsce, bo ja siedziałem za kierowcą po lewej stronie. Coś mnie tak w ucho szczypie, ale nic się nie stało, wszyscy żyją, muszę papierosa zajarać, mówią „nie pal, benzyna się rozlewa”. Odszedłem ze 30 metrów na przystanek PKS, zaplam papierosa, patrzę – leży moja gitara. Ona przeleciała po moim uchu, nie centralnie w potylicę, bo podejrzewam, że przy takim strzale mógłbym mieć poważniejsze problemy niż oderwany kawałek ucha.
[Dżu Dżu] Pierdolisz mi o uchu. Mam ci powiedzieć o uchu?
[Dżekson] (śmiech) Dżudzuś się rozkręca, tez przeżył parę wypadków.
[Dżu Dżu] No, z Dezerterem.
[Dżekson] To w ogóle całą książkę można by napisać. Dżudżuś sprowadził samochód z Niemiec– Ford Transit, ale dzwoni, że nie może go przeprowadzić przez granicę, bo musi mieć kupca i mówi „Dżekuś, to ty będziesz tym kupcem”. Ja jestem w Warszawie, jest druga w nocy, a on mówi „wsiadaj w pierwszy pociąg przyjeżdżaj na granicę”. No i przyjeżdżam na tę granicę, bo braterka to jest braterka. Stoi wypasiony Transit. Dżu Dżu mówi, że będziemy wozić kapele, zrobimy pieniądze, jakiś ruch żeby generować przychody.
[Dżu Dżu] lata 90. …
[Dżekson] Podpisuję papiery, wpuszczają nas do Polski, przewozimy samochód do Warszawy, też z przygodami, mniejsza z tym, i potem jedna propozycja wyjazdu, druga, trzecia. Wiesz, fajny mamy samochód, zaczynamy zarabiać pieniądze na tych wyjazdach i jest wyjazd z Dezerterem. Ja mówię, że nie mogę jechać, bo mam robotę i Dziunek pojedzie. Dziunek prowadzi, zmęczenie totalne, w pewnym momencie mówi „panowie stajemy na stacji, ja już jestem zmęczony, nie chcę rozpierdolić samochodu, nie chcę żeby wam się coś stało”, a Dezerter – Robal z Krzysiem Grabowskim – „my mamy tu umówione terminy, my musimy jechać”. Za kierownicę przesiadł się Krzysio Grabowski perkusista, jedzie, jedzie, nagle przysnął…
[Dżu Dżu] Nie, nie, to nie było tak. Ja mówię „godzinę jedziesz, ja się przekimam i cię zmienię”. On jechał dłużej, bo fajna fura z piątym nadbiegiem, dopalacz. W pewnym momencie słyszę „Panowie, kurwaaaaa, uwaaagaaaa!”, dachowanie, wszystko, 110 na godzinę, wpadliśmy…
[Dżekson] …w rzeczkę. Zjechał jakby na lewą stronę, akurat mostek był w tym miejscu i centralnie. Dzwoni telefon do mnie: „Dżekson, tylko ty możesz odebrać ten samochód, bo jesteś właścicielem” (śmiech)
Który to był rok?
[Dżekson] To był chyba ‘92. Dżu Dżu nie był wtedy w ogóle brany pod uwagę, bo już wcześniej jak były próby, to w Reichu siedział. To była przygoda Immanuela z Teatrem Studio. Tam wtedy Kostek Yoriadis też brał w tym udział, Korek, dużo muzyków, ale baza taka immanuelowa była. David (Schweitzer- przyp. red.) nas wybrał, tylko wtedy byliśmy bez tego leszcza Dżu Dżu, co na basie nawet grać nie potrafi (śmiech) Nie, to był żart. Jak dla mnie Dziuńka bas to jest najlepszy na świecie. Jeżdżę teraz z Maleo Reggae Rockers, tam Kazek gra na basie, on tłumi, super gra, ma brzmienie ampega, ale jednak w Immanuelu będzie grał Dżu Dżu, bo Kazek wypełnia każdą wolną chwilę, a Dżu Dżu tak gra, że zostaje przestrzeń, powietrze.
[Dżu Dżu] Zawsze mówię, że nie rozumiem tego w polskiej muzyce, dlaczego jest tyle hałasu, a nie ma czasu na ciszę, gra się tez ciszą.
[Dżekson] To jest prawda czasami lepiej odpuścić, tym bardziej, że wiesz, jak masz to zagrać.
[Dżu Dżu] Tak jak w FIFĘ, nie?
[Dżekson] W co?
[Dżu Dżu] W FIFĘ.
[Dżekson] To jest maniak gier komputerowych, ja się tak martwię, on jest na poziomie mojego syna, to jest tragedia.
[Dżu Dżu] (śmiech)
[Dżekson] Dorosły facet i gra w FIFĘ, ty, no proszę cię.
[Dżu Dżu] A jak! Kupiłem sobie teraz Playstation 3 i rozpierdalam ich wszystkich!
[Dżekson] Nie jestem w stanie tego zrozumieć. Dla mnie to są jakieś chore czasy.
[Dżu Dżu] O czym Ty mówisz?
[Dżekson] O twoim narkomańskim uzależnieniu od tych gier wszystkich!
[Dżu Dżu] Chcesz się ze mną sprawdzić? Dostałbyś totalny wpierdol. To jest strategia.
[Dżekson] Dżu Dżu zawsze silniejszy był ode mnie, tak, że nie będę fikał, chociaż raz w podstawówce mu wpierdoliłem, złapałem go tak za głowę i dusiłem.
[Dżu Dżu] No jeszcze drugi raz w Chicago…
[Dżekson] Ja od razu mówię „Dżudżuś, nie świruj, braterka”, bo nie mam szans, ma długie ręce i jakiś taki dynamiczny jest. Nie mówię, że ja jestem sflaczały, ale Dżu Dżu ma jakąś taką smykałkę do bitki.
Dopiero wiosną 2007 wyszła wasza pierwsza płyta audio „W sercu moim”. Dlaczego trzeba było na nią czekać aż tak długo?
[Dżekson] To by trwało jeszcze następnych 20 lat jakby nie jakaś kolejna boska interwencja. Myślisz, że ja bym chodził po Metal Mindzie i prosił żeby wydali mi płytę.
Jaki był klucz doboru nagrań na płytę? Macie płytę z mp3, gdzie jest wszystko i musicie z tego wybrać 70 minut?
[Dżekson] Dżu Dżu przedstawił swoją listę, ja przedstawiłem swoją, może z 70 % się pokrywało, ale była inna kolejność. W pewnym momencie poczułem, że nie ma szans na konsensus – ja nie odpuszczę i Dżu Dżu też. Wziąłem te piosenki i dałem ja szwagrowi, on wywalił te, które mu nie brzmiały, które były gorszej jakości. To było zadziwiające, bo myśmy chcieli zostawić te nagrania, że to są takie rodzynki – stare nagrania, np. „Policja”. Słabe jakościowo, ale historyczne i ja mówiłem musi ten kawałek być, to jest historia polskiej muzyki, nie było na tamtej płycie, tym bardziej musi być na tej, ale on bez sentymentów wypierdolił ten, wypierdolił „Cywilizację”.
[Dżu Dżu] „Cywlizację” to ja wypierdoliłem. Na płycie jest mało dźwięków stricte reggae.
A nie planujecie wydać jakich archiwaliów z lat 80., właśnie z tego reggae’owego okresu?
[Dżekson] Nie, jeśli już to nagrać je na nowo.
[Dżu Dżu] Na nowo i z takim brzmieniem, że wszystkich powali.
[Dżekson] XXI wiek, już Maleo powiedział, że nie odpuści i jeśli Immanuel nie nagra utworu „Policja”, to on to zrobi, no to chyba lepiej żebyśmy my nagrali i jego zaprosili.
On już śpiewa na koncertach wasz numer „Kocham Cię Tak Samo”.
[Dżekson] Tak, tak, i to też jest fajne, Ja z nim jeżdżę teraz na koncerty i stoję po drugiej stronie sceny, a on za każdym razem mówi: „a teraz utwór zespołu Immanuel, a Dżekson, który gra w tej kapeli stoi naprzeciwko, robi nam duby i nagłaśnia, brawa dla niego!” i wszyscy się odwracają i klaszczą, a ja jestem zażenowany, łzy w oczach.
[Dżu Dżu] A ja jestem basistą Izraela, co Cię wkurwiało kiedyś…
[Dżekson] Nigdy mnie to nie wkurwiało, byłem dumny z ciebie, żeś po prostu ich nauczył swoich rytmów, bo Dżudzuś, powiem ci szczerze, że nie jest prosto z Tobą grać. Ty masz swój specyficzny styl. Stary, ja ci kibicuje już od 35 lat i zobacz jak nam się udaje.
[Dżu Dżu] Zrobiłeś ze mnie akustyka. Dzięki.
A propos archiwaliów różne zespoły wydają swoje stare koncerty, macie coś takiego?
[Dżu Dżu] Gubię orient, coraz trudniej mi wybrać kawałki, które powinniśmy przedstawić.
[Dżekson] Ale my nie mamy dystansu, Dżudżuś, to jest coś fatalnego, nie potrafimy wybrać.
[Dżu Dżu] No właśnie o tym mówię, np. ta płyta, którą zrobił Zbyszek Karaszewski dostaje dobrą recenzję, a ja bym jej tak nie zrobił. Nie możemy razem robić kompilacji.
[Dżekson] Chyba nie.
Obecnie w Immanuelu na perkusji gra twój syn – Beniamin. Jak to jest grać w jednym zespole z synem? Czy to przekłada się jakoś na grę?
[Dżekson] Powiem szczerze, że jeszcze ten zespół naprawdę nie ruszył. Na razie zagraliśmy parę koncertów z Beniaminem, ale to jeszcze nie jest mój zespół. Gram z synem piosenki zespołu Immanuel, ale to nie jest jeszcze zespól Immanuel. Benek nie jest jeszcze dla mnie taką osobą jak Robert Wrona, z którym przeżyłem tyle głupich sytuacji, że mogłem na niego liczyć w każdej sekundzie i nigdy się nie zawiodłem. Nie mówię, że na Benku się zawiodłem, tylko jeszcze trochę czasu potrzebuję, żeby być w pełni przekonanym, że polegam na nim maksymalnie. To jest ciężka sprawa, bo mnie czasami obcina i mówi „tata, weź się uspokój”.
[Dżu Dżu] Albo mówi „Weź przycisz ten piecyk”.
[Dżekson] Dla Benka to Dżu Dżu jest mistrzem. Gęba mu się cieszy od ucha do ucha, jak gra z Dżudżusiem. Wie, że gra z dobrym basistą, który spierdolił już tyle koncertów, że jeden więcej nie zrobi mu różnicy (śmiech). Ma taki spokój, bo cały czas mają ze sobą kontakt, jak sroczki zaopatrzone w siebie, ale to jest fajne, że oni mają ten kontakt jako sekcja, to jest podstawa, bas z perkusja to musi być jeden organizm, gitara to się dolepia do tego, chociaż też chciałbym być z nimi jednym organizmem. Beniamina kocham jako syna, nikt krzywdy mu w życiu nie zrobi póki ja żyję, bo po prostu zagryzę, wiesz, o co chodzi, ale muzycznie i zespołowo, to wariactwo to z Benkiem mi nie wychodzi. On tonuje, sprowadza na ziemię „spokojnie, twój syn tu siedzi, patrzy na to” i mi palma odchodzi. Nie wiem, czy to dobre czy złe, ale jeśli chodzi o muzykę to ta chwila wariactwa, zapomnienia kim się jest, gdzie się jest, jest potrzebna, żeby ten duch się wyrwał, a z Benkiem ciężko. Muszę być tatą, takim, co pyta czy odrobione lekcje, aczkolwiek to się zmienia, bo teraz zdał maturę. Na ustnych z agielskiego dostał 100% punktów…
[Dżu Dżu] Przestań, mnie interesuje na koncercie perkusista.
[Dżekson] A ja mam jeszcze inne spojrzenie, bo to jest mój syn. On musi zdać maturę, musi być wykształconym gościem, a ty tylko patrzysz na perkusję. W dupie masz jego maturę, mógłby być po podstawówce, byleby tylko dobrze grał.
[Dżu Dżu] Jasne, mi chodzi o perkusistę.
[Dżekson] Wiadomo, dla mnie muzyka zaczyna się od perkusji i basu, to jest serce. Oni nadają sens.
Mamy rok 2007, Beniamin jest po maturze. Najświeższe nagrania na płycie „W Sercu Moim” pochodzą z roku 2001, a jaki jest Immanuel anno domini 2007?
[Dżu Dżu] Wracamy do punktu wyjścia, robienia tego co zawsze chcieliśmy – dwóch chłopaków z Pańskiej i Złotej i gramy tę prostą muzykę streetową, naszą muzykę.
[Dżekson] Anno domini 2007 to też bardzo drapieżna walka o przetrwanie. Dżu Dżu i ja mamy rodziny, musimy zapewnić im byt, nasze żony też pracują, też walczą, ale jeśli my byśmy się poświęcili tylko muzyce, to naprawdę byłoby słabo.
Czyli to nie jest tak, że Immanuel gra, koncertuje, ale to zespół raczej epizodyczny?
[Dżekson] Epizodyczny to złe słowo. Ten zespół istnieje cały czas, raz gra, raz nie gra, ale jest zespołem cały czas. Komuna nie komuna, wszystkie sytuacje.
[Dżu Dżu] Można powiedzieć inaczej – gramy okazjonalnie, jak czujemy taką potrzebę.
[Dżekson] Albo jak ktoś ma ciśnienie, żebyśmy zagrali.
[Dżu Dżu] Jak mówią „zagrajcie, zagrajcie, zagrajcie” to też zagramy.
[Dżekson] Możemy wybierać, nie mamy przymusu grania.
A jak wam się grało na Ostródzie dwa lata temu?
[Dżekson] Fatalnie, był jasny dzień, nie było takiego nastroju.
[Dżu Dżu] Nie byliśmy w pełnym składzie.
[Dżekson] Najbardziej zdziwiłem się Korkiem który nie pamiętał ani jednego riffu naszego zespołu, a za to robił show na scenie, biegał, skakał…
[Dżu Dżu] Ale fajnie, że był Pablopavo, uratował sytuację, bo tak to fatalnie, walka.
Zaczęliśmy od Pańskiej, może więc skończymy też na niej. Wynieśliście się już z tamtych stron…
[Dżekson] Mam tam tylko mamę. Wrona nie żyje, Sadek nie żyje, Mrówa jest w Londynie, Dżekson z synem mieszka na Grochowie, Perkoz się gdzieś wyniósł, Brylu kupił mieszkanie w Gdańsku, Krzysiu Smółka nie żyje, Muppett nie żyje, Matysek już tak chla, że ledwo go widać, umarło pokolenie, ale na szczęście rodzi się następne. Dżu Dżu został najbliżej Centrum, mieszka w kamienicy przy Nowym Świecie. Jest duże ciśnienie ekonomiczne, dużo ludzi sprzedało mieszkania, bo to jest dobre miejsce, są dobre ceny, blisko Centrum i tak naprawdę rdzennej ludności to jest może 20 –25% według moich ocen.
Warszawa, 14 czerwca 2007
Autor: Grzesiek Kuzka (manfas), Krzysiek Wysocki
Oryginalnie artykuł dostępny na: https://www.reggaenet.pl/2012/01/immanuel-panska-street-reggae-beat