Drugi wywiad z Piotrem Łojkiem


Czy dopuszczaliście do siebie myśl, iż Wielka Radość będzie Waszą pierwszą i ostatnią płytą? Obawialiście się, jak przyjmą Was słuchacze?

Wówczas (1989-90) zebrane dotychczas piosenki osiągnęły masę krytyczną, to znaczy, że nadszedł czas ich wydania. Jakkolwiek tajemniczo to brzmi, ale coś wisiało w powietrzu. Po latach grania w piwnicy dojrzeliśmy do tego, by występować oficjalnie, a okoliczności zaczęły temu sprzyjać. Jednocześnie byłem przekonany o wartości repertuaru, wiedziałem, że jest to coś nowego, innego i pamiętam radość, jaka towarzyszyła możliwości zakomunikowania o tym ludziom. Niepokoje człowiek odczuwa zawsze, ten jednak był pozytywny i twórczy. Liczba istniejących piosenek pozwalała na nagranie może dwóch płyt, nie planowaliśmy na dłuższą metę, zresztą wtedy w Polsce działo się dużo i szybko...


Dlaczego akurat kot na okładce?

Gitarzysta Rafał Kwaśniewski przebywając w akademiku warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych (Dziekance) spotkał Jarka Koziarę, bezkompromisowego artystę malującego sprayem m in. ekspresyjne zwierzątka. Wśród nich był też wizerunek kota, trochę jakby elektrycznego. Jarek użyczył nam tego kota, który znalazł się na okładce pierwszej płyty i stał się niepisanym logo zespołu (na koncertach towarzyszy nam jako element scenografii: rozpinana z tyłu sceny płachta z fosforyzującym rysunkiem, wykonanym oczywiście przez Jarka Koziarę. Zaginęła kiedyś podczas koncertów w USA i już się z nią pożegnaliśmy, aż po paru latach ktoś anonimowy odesłał ją bez komentarza...).

Czy tytułowa Wielka Radość była komentarzem do ówczesnej sytuacji w kraju?
Myślę, że tak jak większość tekstów Elektrycznych Gitar, także i ten jest szerszym spojrzeniem. To poważna i smutna piosenka. Jeżeli nawiązuje do sytuacji, to w sposób sceptyczny (radość w niemocy), ale jest to raczej refleksja ogólna. Zaproponowałem ten zwrot na tytuł płyty, bo jest taki zwięzły.

Parę piosenek z WR zostało napisanych już w latach 80. Czy nie obawialiście się, że treści mogły być już nieaktualne?
Te piosenki szybko się nie dezaktualizują. Przez to, że mówią o sprawach ogólnych, a także dzięki kondensacji stylu i treści, sprawdzają się do dzisiaj.

Basen i my, powstały w 1991 roku, to chyba jedyny przykład próby skomentowania, odniesienia się czy też podsumowania przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych?
To takie spojrzenie w przyszłość na swoje luksusowe życie, które i tak potoczy się inaczej. Kolejny sen, który się nie ziści. Dystans. Kontrolowane marzenie. Stereotyp. Niechciany cel.

Wielka Radość to najdłużej nagrywana płyta. Z czego to wynikało? Potrzebowaliście czasu na zgranie się ze sobą?
Rafał Kwaśniewski, który nie lubił się śpieszyć, starał się produkować ten album. Wspólnie z realizatorem Kokosem szukali brzmień i przetwarzali ślady na taśmie. Trwało to parę miesięcy, trochę też zabrało programowanie perkusji. Ale najważniejsze było to, że mieliśmy nieograniczony czas, nikt nas nie wyganiał, nie liczył kosztów. Firma ZIC-ZAC musiała nas wtedy darzyć nielichym zaufaniem...

Nie staraliście się o zaangażowanie perkusisty do współpracy?
Akurat wtedy opuścił zespół perkusista Marek Kanclerz i po prostu nie mieliśmy nikogo na jego miejsce, stąd przygoda z automatem perkusyjnym, podobnie robiła "Bielizna". Marka Kanclerza słychać w jedynym numerze, we 'Włosach'. Jest to wersja pochodząca ze zgrania próbnego, wcześniejszego, ale była na tyle dobra, że weszła na płytę.

Kto odkrył Włosy? Zastanawiałeś się kiedyś nad fenomenem tego utworu, w Waszej wersji?
Włosy przyniósł Kuba (znał piosenkę od Andrzeja Przygodzkiego, którego koleżanka ją wymyśliła), dopisał i zaaranżował tekst oraz akordy. Tekst zawiera różne rzeczy: trochę obrzydliwości, hippisowski opór względem systemu, wreszcie znane lokalizacje, jak Krucza czy Aleje. Piosenka ma zawadiacką harmonię, została zagrana skifflowo, no i nadal sprawdza się, chociaż teraz na koncertach gramy ją wolniej.

Czy podczas nagrywania A Ty Co czuliście się bardziej pewni i doświadczeni niż podczas pracy nad Wielką Radością?
Może to wyda się dziś dziwne, ale nie byliśmy zadowoleni z brzmienia pierwszej płyty. Grając już od pewnego czasu klasyfikowaliśmy wtedy siebie jako zespół bardziej rockandrollowy niż popowy. Tymczasem perkusja została zastąpiona automatem, pojawiły się "niekoncertowe" pogłosy, całość wyszła trochę obco. Stąd, aby się od tego odciąć, na drugiej płycie postawiliśmy na brzmienie oszczędne, naturalne, wręcz ascetyczne. Co wyszło lepiej, każdy może ocenić sam.

Zespół bardziej rockandrollowy... Czy w takim razie podoba Ci się określenie 'muzyczny kabaret', którego używa Kuba?
Nie pamiętam, czy to nie ja pierwszy użyłem tego określenia... W każdym razie nigdy nie brałem tego dosłownie, jakby to rzec, w zjawisku kabaretu (na przestrzeni ostatnich stu lat) bardziej interesował mnie jego duch niż litera. Podobała mi się jego umowność i to, że kabaret potrafił trwać jako forma. Czy Boya-Żeleńskiego "Ciotka krzyczy: Joseph, arrete! A on: Ciociu, to kabaret!", czy u Gałczyńskiego Teatrzyk! Maleńkie serce w podziemiach! i Zielona Gęś, Tuwim i Słonimski, potem studenckie teatrzyki Trójmiasta (Co To, Bim-Bom, Cyrk Rodziny Afanasjeff), warszawski STS, Wojciech Młynarski czy Stodoła, w którą zaangażowany był mój ojciec (a więc znałem to z domu), w końcu Salon Niezależnych -- tam wszędzie znajdowałem zbliżone, dada-podobne spojrzenie na rzeczywistość. Właśnie: może określenie "teatrzyk" byłoby lepsze. Wtedy w programach starannie traktowano tekst literacki, czuło się obycie z literaturą, o czym często zapominały zespoły rockowe, śpiewając, jak to same określały: "po norwesku", choć z szacunku dla tego języka wolę równie okropne określenie "na rybkę". A dziś? Znikły teatrzyki, są za to tzatziki. Podsumowując: Kabaret muzyczny to dla mnie mieszanka nonsensu z własną muzyką. Nie lubię jednak ukabaretowienia samej muzyki w stronę grania stylizacji, przynajmniej nie za często...

Nie obawialiście się, że taka zmiana brzmienia może się nie spodobać?
Specjalnie chcieliśmy to brzmienie uprościć, a naszym kryterium nie było podobanie się publiczności, bo w ogóle o tym nie myśleliśmy.

Czy zapytanie A Ty Co jest kierowane do słuchacza, zaproszeniem do analizy tekstów i otaczającej go rzeczywistości?
Wymowa tego tekstu jest raczej czytelna i dotyczy refleksji autora nad samym sobą. Pytanie stawia on sobie i sam na nie odpowiada: "A ty co? A ja nic". To takie obawy, że życie toczy się gdzie indziej, ale i spokój, że jest się w bezpiecznej sytuacji.
Podobną myśl wyraził już wcześniej Stanisław Jachowicz:
"Wstałem rano,
jeść mi dano,
chodzę sobie,
nic nie robię.
Ludzie inni bardzo czynni."

Porównując Wielką Radość i A Ty Co, nie uważasz, że dwa utwory z drugiej płyty bardziej pasują, pod względem muzycznym, do debiutanckiego albumu? Mam na myśli Tatusia i O głowach.
O ile pierwszy może i tak, to "O głowach" rzeczywiście ma raczej coś z ducha A TY CO.

Kolejna płyta i kolejna zmiana w składzie. Znów nowy perkusista. Co było tego przyczyną?
Robert Wrona opuścił wówczas nasze szeregi wskutek niemożności pogodzenia życia osobistego z graniem na perkusji. Na jego miejsce przyszedł Jarek Kopeć, perkusista Warszawskiej Opery Kameralnej.

Czy czuliście presję słuchaczy i krytyków? Dwie poprzednie płyty odniosły zasłużony sukces, wszyscy oczekiwali czegoś jeszcze lepszego.
No to się zawiedli. Płyta była gorsza, a co z tego wynika, siała zgorszenie.
Szukaliśmy realizatora, który nadałby naszej kolejnej płycie brzmienie i wybór padł na Wojtka Przybylskiego. Polecił go Kazik Staszewski, Kult wówczas korzystał z usług Wojtka. Nagrywaliśmy w studiu Winicjusza Chrósta w Sulejówku na analogowym stole mikserskim produkcji angielskiej. To wszystko wpłynęło na bardzo plastyczny dźwięk, szczególnie słyszalny w takich utworach jak np. Alleluja czy Ryba piła. Teraz to doceniamy.
Powtórzę, co powiedziałem już w pierwszym wywiadzie: Mamy w dyskografii także płyty bardziej kameralne, nie powodujące natychmiastowych emocji i burzliwego aplauzu. Myślę, że jest to zjawisko normalne.

Huśtawki mogą zaskoczyć słuchacza, spodziewającego się kontynuacji stylu Elektrycznych Gitar. Parę piosenek nie brzmi elektrycznie, najbardziej jednak zmieniły się same teksty, które w większości nie zmuszają do refleksji.
Mnie nadal zmuszają.

Sama nazwa płyty wskazuje chyba różnice pomiędzy np. Dlaczego czy właśnie Huśtawką a Interesem czy Trzecią Macochą.
Kolejne pytanie bardzo szczegółowe. Omówienie takich niuansów wymagałoby dłuższej rozmowy, aby móc się dobrze zrozumieć. Natomiast tytuł, pochodzący od piosenki Jacka Kleyffa, mówi, z grubsza biorąc, o codziennych zmianach nastroju.

Kto wybierał rysunek na okładkę, jedną z najlepszych zresztą?
Poprosiliśmy o wykonanie okładki Jarka Koziarę, o którym mówiłem wcześniej. Sam rysunek nawiązuje do piosenki Ryba piła. Jarek rozłożył swoje projekty na podłodze holu w ówczesnej siedzibie firmy ZIC-ZAC na Saskiej Kępie i tam wybieraliśmy konkretny wzór. Pamiętam, że już wtedy naszym poczynaniom towarzyszył brak wiary kierownictwa firmy w kontynuację sukcesu komercyjnego. Huśtawki to ostatnia płyta wydana w ZIC-ZACu.

Pierwsza koncertowa płyta, Chałtury. Czy te dwa koncerty różniły się, ze względu na sprawy techniczne czy inne wymogi, od zwykłych występów?
Niestety nie. Nagrywaliśmy jak leci. Ja bym wolał, żeby zarejestrować dużo, dużo materiału z wielu koncertów i z tego wybrać samą esencję, te piosenki, które udały się najlepiej. No ale realia...

Czy odczuwałeś tremę przed tymi dwoma koncertami? Jakaś wpadka mogłaby przecież wykluczyć jakiś utwór, nie pozwolić na umieszczenie go na płycie. A może już wtedy koncerty nie były dla Ciebie niczym stresującym?
Powiem tyle, że na pierwszy koncert spóźniłem się, bo kupowałem piwo w sklepie i wszedłem na scenę, jak już leciał numer. Koledzy nie poczekali... Zresztą mam powracający sen, że jestem gdzieś wysoko na widowni amfiteatru, albo pod grubą szklaną taflą, na scenie zespół zaczyna właśnie grać, a ja nie mogę się przedrzeć.

Alek Korecki występował z Wami już wcześniej przed publicznością czy był to jego debiut na scenie wraz z Elektrycznymi Gitarami?
Jak sobie przypominam, to Alek zagrał z nami po raz pierwszy na premierze Huśtawek w warszawskim Remoncie, która odbyła się na przednówku 1995 roku, ale mogło to być też nieco wcześniej, był taki koncert gdzieś w Poznaniu, może zadebiutował on wtedy...?

Czy Alek posiadał jakieś trudności z wkomponowaniem się do zespołu, przerzuceniem na taki styl muzyki?
Alek jest wirtuozem saksofonu, a w dodatku zawsze podkreślał, że muzykę rockandrollową gra mu się najlepiej. Nie zapominajmy też o jego długoletnich występach z TILT-em, Shakin Dudim, Immanuelem czy innymi składami z klubu Hybrydy.

Jak traktujesz koncerty?
Koncerty to w tej chwili nasze główne źródło utrzymania, staram się traktować je poważnie, choć przyznam, że przy końcu dłuższych tras stają się męczące i moja koncentracja czasami nieco maleje. Dlatego tak ważne jest utrzymywanie higieny fizycznej i psychicznej.

Jaka była największa publiczność, przed którą występowaliście?
Wiele było występów przed dużą publicznością, włączywszy w to np. transmisję na żywo przez telewizję koncertu rozpoczynającego festiwal opolski. Ale najlepiej pamiętam pewien występ sylwestrowy na krakowskim rynku, zapełnionym po krańce przez słuchaczy. Było -17 stopni, a ja miałem +38. Różnica: 55.

Właśnie, Wasz występ w Opolu z okazji 10-lecia istnienia Elektrycznych Gitar. Wystąpiliście w rozszerzonym składzie. Czy to było dla Ciebie coś nowego czy też graliście już, jako EG, w podobnym towarzystwie?
Ta sytuacja była sklecona ad hoc, ważne jest dla mnie, że to Elektryczne Gitary miały jubileusz.

Wolisz koncerty przed duża publicznością, organizowane z powodu jakichś imprez, grillów, otwarcia sklepów czy może występy w pubach czy klubach studenckich?
Przy każdej z w/w okazji może wydarzyć się dobry występ, zależy to zarówno od zespołu, publiczności, jak i innych warunków techniczno-pogodowych. Mnie najbardziej odpowiadają koncerty klubowe ze względu na brzmienie osiągane na mniejszych scenach i w niewielkich pomieszczeniach oraz specyficzny kontakt z publicznością.

Rozmawiał Przemysław Zieliński